Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski
Jak to właściwie jest z piciem wina w naszym kraju? Są sygnały, że rośnie kultura spożywania alkoholu – mówią o tym statystyki sprzedaży trunków niskoprocentowych. Idąc tym tropem, za pomocą wyszukiwarki internetowej dotarłem do strony, która wprowadziła mnie w niemałe zdumienie: „Ta strona to dar amatorów wina dla wszystkich kolegów z całego kraju i świata. Czy pod sklepem, w bramie, na klatce zawsze jesteśmy jedną wielką rodziną!”. Mamy tu rady: „wino jak nakazuje zwyczaj pijemy pod zwykłą bułkę lub solone paluszki, wedle tradycji z tzw. gwinta lub dla wybrednych w plastikowym kubeczku”. Widocznie producent założył, że wśród internautów są tacy, co uważają, że meduza żyje w jelicie grubym człowieka i jest szkodnikiem bardzo pożytecznym (!). Umieszczono nawet zdjęcie butelki. Nie
powiem, etykieta czytelna, kolorystyka żywa, przyciągająca wzrok. Można by pomyśleć, że w środku znajdziemy boski nektar. Są też inne cenne informacje, których jednak dla dobra ogółu nie podam. Dodam tylko, że owe wino produkuje się z jabłek w okolicach Sandomierza. Zastanawiam się, czy sprzedaż tego rodzaju napojów ma się tak dobrze, że dotarła już do Internetu, czy postawiono na niską świadomość jego użytkowników, a także czy ulegną oni pokusie?
Dla odmiany, przystąpiłem do degustacji win z młodej, założonej w 1999 roku, winnicy St. Andrea z Egeru. Mottem Gyorgy Lorincza, sprawcy tego przedsięwzięcia, jest wprawdzie: „Dajcie mi garść winogron, a zrobię z nich wspaniałe wino”, lecz nie po to są degustacje, aby dać wiarę słowom. W kameralnej, rodzinnej atmosferze zaczynamy smakować Chardonnay/Olaszrizling. Gość z Węgier zdaje się być trochę speszony, ale o winach opowiada ze znawstwem. Przez nasze usta przepływają kolejno: Egri Bikaver, Pinot Noir, Merlot i Cabernet Franc. I cóż, jakie wrażenia? Przytoczę słowa Apoloniusza Ciołkiewicza: „Trzy słowa burzą / w mych żyłach krew: / Są to: kobiety, wino i śpiew. / Przyznam jednak bez gniewu, /że zrezygnuję ze śpiewu, / sceny także nie zrobię, / jeśli nie będzie kobiet, / lecz z gniewu rzednie mi mina, / kiedy zabraknie wina!”
Tak, Węgrzy, nawet tak młodzi jak Gyorgi, znają się na enologii. Paniom siedzącym obok mnie przypadło do gustu wyważone, lżejsze, o jasnoczerwonym, żywym kolorze Pinot Noir – niezbyt taniczne, wysublimowane. Trudne w uprawie i obróbce, dojrzewa 14 miesięcy w nowych, dębowych beczkach. Ja, chętnie zamiast naparstka w kieliszku, wypiłbym najlepiej całą butelkę Cabernet Franc. Głęboka czerwień, bardziej charakterystyczne, taniczne. Zostawia przyjemne wrażenie w ustach. Szybko dojrzewa, przez co ma szansę osiągnąć swoją pełnię. Oba wina jednoszczepowe. Kupażem aż ośmiu szczepów okazało się Egri Bikaver. Na marginesie:
Egri Bikaver St. Andrea nie ma nic wspólnego z winem za 8,5 z marketu. Łącząc tradycję i nowoczesność uzyskano świetne, ciekawe wina. Wina, które ciągle podlegają obróbce, zmieniają się, są udoskonalane. Pasja, z jaką Gyorgi Lorincz poszukuje nowych rozwiązań dbając o coraz lepszą jakość, jest godna podziwu. Jak mówi, pracy i pomysłów ma jeszcze dużo. Najstarsze wina mają niespełna trzy lata, a w roku ubiegłym, w rankingu najpopularniejszych winnic węgierskich, Szent Andrea zajęła 3 miejsce! Wizja i konsekwencja jej realizacji pozwoliły Gyorgi Lorinczowi wyrwać się, po ośmiu latach pracy z państwowego kombinatu winnego, gdzie czas się zatrzymał i myślano tylko w kategoriach: byle jakoś przetrwać.
Zaciekawiło mnie dlaczego św. Andrzej, którego krzyż (miejsce męczeńskiej śmierci) umieszcza się na wszystkich przejazdach kolejowych (pewnie ku przestrodze) jest patronem winnicy kojarzącej się raczej z przyjemnościami tego świata? Rozwiązanie zagadki okazało się zaskakujące. Na Węgrzech Andrea to imię kobiety – tak ma na imię żona Gyorgiego. A dlaczego święta? Spytajcie jego!
Wiem też już skąd nazwa Egri Bikaver, czyli „bycza krew” z Egeru. Jest XVI wieku. Trwa oblężenie twierdzy egerskiej. Nieustępliwość i upór Węgrów zaskakują najeźdźców z Turcji. W końcu okupanci dają za wygraną – odstępują. Legenda mówi, że broniący się Węgrzy gasili pragnienie winem, mylnie uznanym przez Turków za krew byczą, co jeszcze gorzej wpłynęło na ich morale i całkiem odebrało wiarę w zwycięstwo! Jeszcze jedna korzyść z picia wina: odbiera siłę wrogowi…
Skoro już jesteśmy przy historii, to w XVIII wieku do Polski importowaliśmy wina węgierskie w ilościach sięgających miliona butelek rocznie! Stąd nazwa „węgrzyn”. A wina tokajskie sięgają jeszcze dalej: w czasie gdy Krzysztof Kolumb odkrywał Amerykę dla Starego Świata, dla Rzeczpospolitej – Jan Olbracht odkrywał Tokaj. Nawet od nas bratankowie Węgrzy przyjęli określenie „Tokaj Szamorodny”, czyli samorodny. W Polsce pito więcej węgierskiego wina niż na Węgrzech! Może choć częściowo podtrzymamy tę tradycję?
Win z St.Andrea można było posmakować w katowickim Domu Wina, pl. Rostka 3, 20 kwietnia 2005 roku.
Foto: Marian Jeżewski