Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski
Jazzmani wspominają tych, którzy odeszli, grając na „zaduszkach”. My posłuchajmy arii „Di Tanti Palpiti” z opery „Tankred”, niech sobie z boku pobrzmiewa. Wiem, że to trudne życzenie do spełnienia, chociaż w swoim czasie był to bardzo popularny „kawałek”, słuchany w całej Europie. Dzisiaj może być z tym niemały problem (jeśli ktoś posiada go w swoim zbiorze, proszę o kontakt). Owa kompozycja została „popełniona” w przeciągu kilkunastu minut. Tyle czasu potrzebował na jego stworzenie Rossini, kiedy czekał w restauracji na zamówione risotto. Stąd jej nazwa: „ryżowa aria”.
Gioacchino Rossini kojarzy się nam jako twórca włoskiej opery. Słusznie. Po usłyszeniu premiery „Wilhelma Tella”, znany krytyk powiedział: „pierwszy i trzeci akt z pewnością napisał Rossini, ale drugi musi być dziełem Boga!” Był więc kompozytorem największego formatu. Jednak mało kto zna jego zupełnie inne oblicze. Kiedyś powiedział do przyjaciela: „opera to nic, spróbuj mojego nowego sosu…” Gdyby nie jego geniusz muzyczny, byłby dziś znany jako twórca potraw oraz miłośnik i znawca sztuki kulinarnej XIX wieku! Był smakoszem. W Paryżu miał wiele ulubionych restauracji, a w każdej z nich swój stolik. Wchodząc do lokalu, najpierw obowiązkowo witał się z kelnerami, potem z kucharzami, a dopiero po tym wszystkim zajmował swoje miejsce. Anegdota mówi, że w życiu uronił trzy łzy: pierwszą po nieudanym debiucie operowym, drugą, gdy usłyszał grę Paganiniego, a trzecią podczas uczty na łonie natury, gdy wpadł do wody jego ukochany, faszerowany truflami, indyk! O trufli wyrażał się, że to „Mozart wśród grzybów”. Niespodziewanie, w wieku trzydziestu siedmiu lat, Rossini zaprzestał prawie zupełnie komponować. Nie znane są tego przyczyny. Kto wie, czy kuchnia, a nie muzyka, była jego największą miłością!?
Któż nie słyszał uwertury do „Cyrulika Sewilskiego”, albo nie pamięta tego fragmentu jako „dżingla” rozpoczynającego trójkowe „Sześćdziesiąt minut na godzinę”? Mam przed oczami obraz, kiedy siedzieliśmy w napięciu przy radioodbiorniku, czekając na ten sygnał, jak na powiew świeżego powietrza… Inną znaną kompozycją autorstwa Rossiniego, ale nie do słuchania, lecz do jedzenia, jest „canneloni” – faszerowane (a jakże!) truflami z gęsią wątróbką, ryżem i szpikiem wołowym. Rossini utrzymywał zażyłe kontakty z największymi mistrzami kulinarnymi swojej epoki. Jednym z nich był Marie Antoine Careme. Dostał od niego kiedyś smaczną przesyłkę w postaci pasztetu z dziczyzny. W podziękowaniu zrewanżował się skomponowaną na jego cześć arią. Szef kuchni znakomitej paryskiej restauracji, Casimir Moisson, stworzył słynne „Tournedos a la Rossini”. Do dziś można je zamówić w wielu szanujących się lokalach na całym świecie. Jest jeszcze sporo potraw, których nazwy są hołdem złożonym wielkiemu włoskiemu kompozytorowi. Między innymi: omlet, zupa czy pizza – wszystko „a la Rossini”!
Jakim człowiekiem był twórca „Włoszki w Algierze” opowiada kolejna anegdota. Rossini dowiedziawszy się, że rada miejska jego rodzinnego Pesaro, postanowiła wystawić mu za życia pomnik, powiedział: „Panowie, dajcie mi te pieniądze, a ja obiecuję, że będę osobiście stać na cokole przez kilka godzin dziennie!” Na cokole jest do teraz. Szesnastego listopada przypada rocznica jego śmierci. Sto trzydziesta siódma. Kto za tyle lat będzie pamiętał o nas? Zjawiliśmy się tu nagle, mamy swoje pięć minut, może dwie… Są powody do dumy? Jaką drogę wybraliśmy? Dokąd? Może, jak Rossini, wpół drogi zmienić kierunek? Po co to wszystko?… Listopadowe zadumy i wspomnienia dopadają znienacka. Jak to zwykle o tej porze. Od czasu do czasu trochę opamiętania, dystansu do tego codziennego bałaganu dobrze robi. Może na jesienne przygnębienie zakupy, potem pizza a la Rossini przy dźwiękach muzyki maestra np. z „Wilhelma Tella” i (oczywiście!) jabłko na deser? Rossini szczególną sympatią darzył operę buffo, czyli komiczną. Na operę patrzymy dziś jak na jakiś sztuczny, nadęty twór. Może pryzmat krzywego zwierciadła jest jakimś sposobem na życie?…