Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Wybrałem się zobaczyć nową gliwicką restaurację Chata Polaka, ponieważ byłem strasznie ciekawy, jak może taki Polak mieszkać. I okazało się, że mieszka on w drewnianej, góralskiej chacie z ciosanych beli, czyli dokładnie tak, jak nasi górale, a raczej jak ich społeczne wyobrażenie. Lekko zawiedziony wyglądem chaty musiałem sobie dodatkowo odpuścić biesiadowanie… bo nie było w niej miejsca. Strach pomyśleć, że aż tylu ludzi chce sprawdzić jak mieszka Polak. I kiedy wychodziłem jak niepyszny, nagle uświadomiłem sobie, że tu niedaleko jadłem swego czasu nadziewane przepiórki.
Poczucie "niepyszności" ustąpiło, jak ręką odjął i w żołądku pojawiło się lekkie ściśnięcie. Oby tylko w Spichlerzu przepiórki były…

Niestety nie było, co zostało mi natychmiast wyrzucone przez me dwie piękne towarzyski, z którymi miałem przyjemność spożyć kolację. Powstała bowiem w ich umysłach myśl śmiała wyjaśniająca brak przepiórek: nie ma tu tych przyjemnych ptaszków, boś wszystkie wcześniej zeżarł! Nie pozostało nic innego, jak szybko znaleźć w menu jakieś danie, które chociażby odrobinę tylko mogło przepiórkom dorównać… Zacząłem więc poszukiwania podlane dużym piwkiem (0,5 L za 7 zł) i… zaraz, zaraz, przecież swego czasu miejsce to reklamowało się, jako przybytek pewnych dzielnych rycerzy, co to przez dziewięć lat ukrywali swą archeologiczną działalność pod płaszczykiem służenia pielgrzymom do Ziemi Świętej. Wprawdzie z komandorii w Chwaszczanach do Gliwic daleka droga, ale cóż szkodzi wizerunkiem tych dzielnych rycerzy markę restauracji podkurować?

Z drugiej jednak strony, słynni bracia wnieśli do naszej historii nie tylko tajemnicę i wieczne uganianie się za Świętym Graalem, ale też jedno z piękniejszych średniowiecznych powiedzonek: pić jak Templariusz, lub jak chcą co bardziej złośliwi: pijany jak Templariusz. Ledwo chłopaki w zbrojach przykrytych białymi płaszczami z czerwonym krzyżem stanęli mi przed oczyma, a już drugie piwo zaczęło niebezpiecznie szybko znikać. Coś w tym musi być, przyznacie chyba?

Kuchnię w Spichlerzu mają akuratnie wymyśloną! Nie powstydziłby się tego ani Bernard opat Clairvaux, ani Hugues de Payns, ani też słynący z wystawnego życia oprawca: Filip Piękny! Bo czyż nie można się zachwycić ślimakami duszonymi z kurkami w sosie śmietanowo-ziołowym, przykrytymi zapieczoną, grubą warstwą żółtego sera (19 zł)? Wystarczy przebić się przez tę aromatyczną skorupę, by dostąpić. No, czego? Trudno tę feerię smaków i aromatów opisać. To jak zdobycie w bitwie drewna z Pańskiego krzyża na cześć i chwalę zakonu, bo wiadomo, że armia obdarzona taką relikwią nie umiera, a jak umiera to na pewno się nie poddaje. Ślimaki w kurkach, czy kurki w ślimakach – wszystko jedno, ważne że naprawdę znakomite. Poszedłem więc za ciosem, bo wiadomo że Templariusz na polu bitwy prędzej trupem padnie, jak nie da rady co najmniej sześciu zbrojnym. Wziąłem się za małże po belgijsku w glinianym naczyniu w sosie serowym (33 zł). Przybyły wybebeszone, jak armia Mameluków po przejściu zakonu, ale za to z jakim wdziękiem! Skorupy ułożone w stos godny Jakuba de Molay skrywały doskonałe połączenie smaku małż (bez potrzeby użycia cytrynki) z serowym sosem.

Ach… Brzuch pełen i wystarczy zamknąć oczy, by wyobrazić sobie pełne słońce, krwiste od zachodu i te dwa małe prostokąciki w przyłbicy przez które rycerz spoglądał na pole, które zaraz spustoszy. Jeszcze tylko wyrówna oddech, uspokoi bicie serca i ruszy na powiązanych powrozem niewiernych: po co? Ano po to, byśmy dzisiaj mogli w księgarniach zostać zasypani książkami o Templariuszach, a ich autorzy mogli dobrze przy tym zarobić. Powrozy nie spełniały przecież swojej roli – jedynie utrudniały ucieczkę, a rycerze rąbali mieczami prawie na oślep, byle tylko dopaść wroga i konsekwentnie pracować na swoją legendę. Cóż było mi czynić – oddać placu boju? zrejterować w obliczu takiej historii? Nigdy moi zakuci bracia! Na koniec dorwałem się jeszcze do warzyw z chrupiącym boczkiem w sosie miodowo-musztardowym podanych na omlecie (18 zł). Dam radę – powiedziałem sobie – choć wzrok moich pięknych towarzyszek zdawał się powątpiewać w sens spędzenia ze mną tego wieczoru. Ale co to dla Templariusza? Wiem, że trzymacie teraz za mnie kciuki – i słusznie, bowiem wygrałem ten pojedynek i na dokładkę, żeby jeszcze Mamelukom zrzedły miny, wychyliłem kolejne piwo.
Spichlerz to jedno z moich ulubionych miejsc. Rzadko tam bywam, ale zawsze warto. Do czego namawiam, nie tylko Templariuszy!

A… i jeszcze jedno. kiedy kelnerka spostrzegła, że przyniosła mi nie to piwo, które zamówiłem, szybciutko zareagowała przeprosinami i zapewnieniem, że to piwko gratis. Mały gest, ale jaki rzadki w naszych restauracjach, prawda?

Restauracja "Spichlerz", Gliwice, ul. Wiejska 16 b