Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Widzieliście kiedyś wiklinową Statuę Wolności? Wydaje się idealnym symbolem kraju z przerostem formy nad treścią, kulturą pachnącą przypalonymi frytami i Bulwarem Zachodzącego Słońca, w którym odcisnęli stopy ludzie różniący się od nas jedynie ilością dokonanych operacji plastycznych.
A jednak jest w tym kraju jakaś dziwna magia, jakiś nie dający się wyrazić zachwyt, bo w śród olbrzymiej ilości chłamu w kraciastych flanelowych koszulach jest jeszcze coś ponad przeciętnego. To przecież tam powstał jazz, to tam kręcą jeden znakomity film rocznie i to też tam był najsłynniejszy muzyczny klub świata: słynny CBGB! Teraz już tego klubu nie ma, bo nie ma dwóch prowadzących go od nie wiadomo kiedy Polek i nie ma też szansy, by wróciły czasy, kiedy na deskach tej sceny debiutował w Stanach na przykład The Police.
Wszystko się zmienia, wywołując z jednej strony odrobinę smutku widoczną w wykrzywionych kącikach ust, a jednocześnie nadzieję na nowe! Dokładnie tak samo zmienił się katowicki American Beauty – z podejrzanej budy otwartej tylko w weekend i pełnej dyskotekowych przytupasów na klub muzyczny z prawdziwego zdarzenia. Z parkietem, światełkami i silną potrzebą konstrukcji dynamicznie się rozwijającej sceny! Katowickich klubów z muzyką na żywo, jest tyle, co kot napłakał – jeśli oczywiście wyłączymy z tego te wszystkie przybytki, w których mętnowzrocy DJ-e kręcą płytki w poszukiwaniu zawsze chętnych i skąpo ubranych przedstawicielek płci pięknej. Jestem chyba starej daty, ale żywa klubowa muzyka to raczej nie kilka elektronicznych ustrojstw i wydobywanie z nich miarowego beatu, ale instrumenty wymagające wielu lat nauki gry. Jak gitara na przykład! I takie właśnie rozumienie muzycznej żywej sceny zdaje się wieść prym w reaktywowanym American Beauty.
Co przyjemne – lokal posiada ogródek z daszkami zrobionymi na wigwamy plus wiklinowe figury Indian i kowboi, a wewnątrz parkiet ze sceną otoczony wianuszkiem stolików i boksów. Do tego nowość w tym miejscu: możliwość konsumpcji czegoś więcej, niż tylko paluszki do piwa. Więc zamawiamy: ja stek American Beauty (28 zł), a moja lepsza połowa mrożoną kawę. Ale niestety nie ma u nas kawy mrożonej – mówi zasmucona lekko kelnerka i dodaje po chwili – ale ja pani zrobię, dobrze? I robi rzeczywiście pyszną kawę mrożoną wzbogacając ją dodatkowo o amaretto. Kupuje tym nasze serca, bo naprawdę taki drobny gest wystarczy! Wyobraźcie sobie knajpę, w której nie ma czegoś, na co akurat macie ochotę! W 99 przypadkach na sto kelner słowem "nie ma" ucina wszelkie możliwości. W tej jednej powie: "ok, zaraz coś wykombinujemy!". Pytanie, która z tych stu knajp odniesie sukces, mamy już zdaje się za sobą.
Tak działa efekt aureoli! W wyrobieniu sobie opinii o czymś lub o kimś najważniejsze jest pierwsze kilka sekund – jeśli w tym czasie odbierzemy coś lub kogoś pozytywnie, to będzie już bardzo trudno tę opinię zmienić. I to działa zawsze i wszędzie: numer z brakującą kawą mrożoną wyrobił we mnie opinię, że American Beauty to naprawdę godny polecenia lokal, a cała reszta, siłą rzeczy, miała mi tę opinię potwierdzić. Czyż zatem mogłem się dziwić, że smakował mi stek wieprzowy firmowany nazwą lokalu? Dobrze wypieczony, na grzankach suto zaprawionych masłem plus brokuły na wierzchu? Do tego pieczone ziemniaki, sałatka plus koniecznie piwo (0,5 l za 0,5 zł) – wprawdzie nie moje ulubione, ale ten mały faul nie może zepsuć naprawdę niezłej całości.
Wróciłem do domu i nie mogłem zrobić nic innego, jak ująć w dłoń mojego Strato, przekręcić gałę na piecyku i… niech sąsiadom cisza lekką będzie! I kiedy tak wydobywałem rzewne i przesterowane dźwięki naśladujące oryginalne brzmienie Marshalla, naszła mnie pewna refleksja. Wprawdzie nowojorskiego CBGB już nie ma – ale jego przykład (a teraz już legenda) pokazują, że żywa muzyka w knajpie wymaga specjalnego przepisu – nie może w nim zabraknąć profesjonalnego sprzętu, dobrego oświetlenia, ale też i piwa w ręce, bo jakżeby inaczej poczuć te rockowe pozytywne wibracje? American Beauty zaś ma wszystkie atuty, by zapisać się na stałe na mapie najpopularniejszych muzycznych klubów tak dla muzyków, jak i publiczności. Za co mocno zaciskamy kciuki… na gryfie Fendera oczywiście!
Klub muzyczny "American Beauty", Katowice, ul. Węglowa 8