Autorem wpisu jest: Brzuchomówca
Wiatr halny, od którego ludzie potrafią fiksować, nawiał ostatnio na polskie pobocza mnóstwo podhalańskich chałup, w których zainstalowane są restauracje góralskie. W dobrym tonie jest, aby takie osiągnięcia budownictwa drewnianego, w których wytwarza się kwaśnicę, stały w całej Polsce co kilka kilometrów, choć nierzadko wyglądają na tle otoczenia, jak meczet na lodowcu.
Mają jednakże przekonywujący zestaw zalet: po pierwsze – drewniana restauracja jest bajecznie funkcjonalna. Brygada trzech nietrzeźwych cieśli z Nowego Targu stawia obiekt w półtorej godziny, dorzucając w promocji oryginalną nazwę w stylu "Dwór Janosika" albo "Harnasiowa koliba", co ewidentnie pobudza apetyt.
Po drugie – żeby stać się drewnianym restauratorem wystarczy zainwestować równowartość kilku garnków Zeptera w kilkadziesiąt okorowanych bali z drzew liściastych, które łatwo można rozmontować i z wesołym trzaskiem spalić w kominku – w sytuacji, gdyby inwestor uległ płynnym upodobaniom góralskich cieśli i przed wzniesieniem karczmy zapomniał wystarać się o pozwolenie budowlane.
Po trzecie wreszcie – sztuka gastronomicznego marketingu, szlifowana przez paryskie lokale przez całe pokolenia, tu jest cudownie łatwa: wystarczy ubrać kelnerkę w białą bluzkę i kwiecistą spódnicę, wewnątrz restauracji emitować tatrzańskie country, od którego marszczy się trzustka, a w karcie dań – pod żadnym pozorem – nie używać spółgłosek szczelinowych, to znaczy, że popularne danie z baraniny znane od Tatr po Kretę musi się nazywać "sasłycek piecony na patycku" i wtedy jest sukces.
Empiryczne badanie fenomenu restauracji góralskich zalecam w zajeździe "Krywań" przy trasie z Częstochowy do Piotrkowa Trybunalskiego – bo wszystko tu jest konsekwentne. Wokół roztacza się imponujący pejzaż powstały wskutek ruchów górotwórczych, czyli wydobywania węgla brunatnego w pobliskim Bełchatowie i uformowania z odzyskanej ziemi zgrabnego wzniesienia, jedynego na tej szerokości geograficznej. Górskość zajazdu podkreśla przy tym droga dojazdowa składająca się z fantastycznych wykrotów, bo kto to widział, żeby pod tatrzańską karczmę podjeżdżać gładko, jak pod snobistyczny pub w city? No i jedzenie.
Surowość tatrzańskiego klimatu podkreśla chłodna zupa i zimne ziemniaki, natomiast twardość szaszłyka odzwierciedla patriotyzm lokalny barana, z którego szaszłyk został wykonany i który to baran przez całe dziesięciolecia z upodobaniem wspinał się na Orlą Perdź. Za to ceny nie są zbójnickie, co – poza modą na karczmy – uzasadnia zjawisko, że "Krywań" miewa gości i niech mu ta Pan Bucek darzy. Hej!