Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Są takie miejsce na ziemi, których się nie da ominąć. Hm… to nie do końca prawda – bo najpierw trzeba zdobyć szczyt, dopiero potem ominięte wcześniej beznamiętnie miejsce nabiera znaczenia. Chodzi o pewien bar… mały… nijaki taki… Ale jak się już zeszło z góry, to tylko tam można zjeść najlepszego na świecie pstrąga, patrząc na szczyty, które w pocie czoła zdobywało się ledwie chwilę temu. Niezwykłe to miejsce – dlatego też postanowiłem się zauroczeniem swym stamtąd podzielić.

Najpierw trzeba wejść na górę – to nieistotne jaką: musi być odpowiednio wysoka, żebyśmy nie byli posądzeni o pójście na łatwiznę. Wtedy dopiero, na samym szczycie, zaczynamy rozumieć te pradawne opowieści z wszystkich stron świata, w których Bóg mieszka w górach. A przynajmniej stamtąd do Niego najbliżej. Im wyżej bowiem się wchodzi, tym bardziej za plecami zostaje to całe cywilizacyjne chamstwo. Ci wszyscy ludzie, którzy nie potrafią przeżyć nawet najmniejszego sukcesu swoich znajomych, którzy zawsze swoim bufoniarskim niezadowoleniem potrafią nam humor spieprzyć i którzy nigdy nie zapominają stać na straży postawy życzeniowej. Dzięki górom zapominamy o nich. Z każdym postawionym krokiem, z każdym oddechem, z każdym wbiciem w darń trackingowego kija. I w końcu nadchodzi moment, w którym wyżej nie da rady wejść, bo nie ma już żadnego „wyżej”. Jest cisza, a może to wiatr ciszę do naszego oddechu układa i trzeba się w tej ciszy zatopić, którą Niebieski Wielki Architekt, ku naszemu zachwyceniu wymyślił! Sartrowskie „piekło to inni” przestaje obowiązywać, bo innym mówi się „dzień dobry” na szlaku. Dlaczego? Bo w górach dzielimy się radością zmęczenia!

Potem trzeba zejść w dół, co męczy czasem dużo bardziej. Wsiąść w samochód i przejechać dookoła Jeziora Żywieckiego, by znaleźć Zajazd pod lasem – miejsce magiczne, które odkrywamy dopiero na pewnym poziomie utraty sił. W zajeździe tym nie znajdziemy żadnych kulinarnych rewelacji – znajdziemy tylko znakomitego pstrąga i oszałamiający widok. Dlatego też do tego tekstu wybrałem inne niż zazwyczaj zdjęcie – żeby choć odrobinę się tym widokiem podzielić. Pstrąg (3,70 zł a 100 g) jest pięknie wysmażony, skóra na nim pęka pod naciskiem widelca, a skropiony cytryną dopiero zaczyna roztaczać swój czar. Do tego frytki (2,60 zł) – a co tam, przecież ledwie co spaliliśmy dziesiątki kalorii i oczywiście piwo (3, 30 zł), bo jak tu się nad żywiecką wodą kulturze tej ziemi sprzeniewierzyć?

Więc jemy, uszy nam się trzęsą i tylko po psie kudłatym, co zmęczony u nóg leży, poznajemy jaki to znój zadaliśmy lędźwiom. Ale w jedzeniu tym jest jeszcze jeden haczyk: otóż jedząc patrzymy w góry – ledwie zeszliśmy, a już by się chciało po raz kolejny te szlaki przemierzać. W tym musi coś być, skoro we wszystkich prawie kulturach ludzie gór zawsze obdarzeni są niezwykłym poczuciem humoru – jak nasz dowcipowy baca na przykład. Co więcej – słynna seria Nieśmiertelnego tak naprawdę w oryginale ma tytuł Highlander, Schree Ramana Maharishee dostąpił oświecenia wpatrując się w dumny szczyt góry Arunaczala,  a Jan Od Krzyża postanowił swój przepis na doznanie boskości zatytułować Droga na Górę Karmel!
Coś jest w tych górach, coś musi w nich być…

Wracając omal nie ominąłem Zajazdu pod lasem i wtedy oburzył się mój ojciec, z którym w góry chadzam. Jakże to tak? Z gór wrócić i tego kultowego pstrąga nie zjeść? Nie posiedzieć chwilę, nie odpocząć, kojąc swój wzrok w toni jeziora, w którego lustrze się góry odbijają? Nie przysiąść na chwilę i szczytom się nie pokłonić? Więc zasiedliśmy i z Beskidami się należycie pożegnaliśmy.
Szkoda tylko, że opisywany tu lokal czynny jest tylko o początku maja do końca września. Przecież górskie szlaki najfajniejsze są właśnie wczesną wiosną i późną jesienią – najmniej na nich ludzi i można cichutko podglądać, jak zieloność wszelka kładzie się i wstaje ze snu. Och, jakże by wtedy ten pstrąg smakował!

Zajazd pod lasem, Tresna, ul. Panoramy