Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Kilka lat temu „U Szwejka” wydawało mi się zdecydowanie mniejsze. Teraz przypomina restauracyjny kombinat – za całym labiryntem korytarzyków, sal, schodków i przejść. Do tego ta przybudówka na chodniku i mamy knajpę, która w środowy wieczór pęka w szwach i gdyby nie rezerwacja stolika, pewnie byłoby z nami krucho. Zadziwia popularność tego przybytku – no cóż, może to magia miejsca, może niezbyt wygórowane ceny, a może konsekwentna szwejkowa stylistyka. Wszystko tutaj „ubzdrzone” jest wizerunkami tego najdzielniejszego z wojaków I wojny światowej – ściany uginają się od obrazków, a postać Haszkowego bohatera mruga do nas z menu i stolikowych pojemników na butelki.

Do tego oczywiście żarcie, cenione podobno przez Warszawiaków wielce – nasi znajomi właśnie tutejszą kuchnię uznali za główny powód do spędzenia u Szwejka wieczoru. Kiedy zaś zasiedliśmy przy stoliku, uwagę mą zwróciła tablica zawieszona obok informująca, że sąsiedni stolik ma stałą środową rezerwację dla tej samej ekipy i to od 1994 roku. Wyobrażacie sobie tę determinację, by przez 13 lat, w każdą środę o 20.00 zasiadać przy tym samym stoliku? Jak tak dalej pójdzie, to zwyczaj ten przejmą następne pokolenia, a właściciele zaczną kiedyś oprowadzać wycieczki pokazując: „O widzicie Państwo, te serce wyrył scyzorykiem na stole pradziadek naszego klienta, kiedy wyznawał miłość tegoż klienta prababci”. Hm… 14 lat… To przecież kilkaset wieczorów!

Ale wróćmy do Szwejka, a w zasadzie do jego oferty kulinarnej: jest przede wszystkim przaśnie i całkiem, a właściwie zadziwiająco niedrogo. Ceny na poziomie przyzwoitego pubu w Katowicach, co tym bardziej zdumiewa, bo przecież ciągle słyszy się o cenach piwa w stolicy.
Tymczasem u Szwejka piwko „chadza” po 6 zł, czyli standard. Zamówiłem Tyskie w bawarskim, litrowym kufelku, czym uczyniłem zadość rosnącej dumie z patriotyzmu lokalnego. Potem koniecznie grzybowa – wskazywana przez mieszkańców stolicy, jako warta grzechu i oczywiście knedle z mięsem w grzybowym sosie, żeby było do kompletu. Macie w domu taki mały blaszan, czerwony, garnuszek z czarnymi uszkami, który się idealnie nadaje do gotowania jajek? Ja mam, i moja mama też, więc wydaje mi się, że wszyscy powinni. Więc w takim właśnie garnuszku u Szwejka podają grzybową! Od razu robi się wesoło… W końcu pojawiły się też knedle w liczbie dwóch, za to wielkości pruskiego hełmu. Przed ich spożyciem miałem jeszcze nadzieję, że zmieszczę w siebie tatara (w charakterze deseru), ale niestety….
Zostałem przez knedle skutecznie pokonany, tylko jeszcze mieściło mi się piwko. Ono musi się zawsze mieścić, inaczej wstyd się w takiej knajpie pokazywać. I tutaj muszę przyznać, że zachwyty nad kuchnią u Szwejka są uzasadnione – od „poczekajki” w postaci pajd chlebia, twarożku i swojskiej mielonki, przez grzybową, aż do knedli, wszystko warte było krążenia po placu Konstytucji w poszukiwaniu parkingu.

Pytanie, czy Szwejkowi podobałoby się „U Szwejka” pozostawmy otwarte. W końcu praski lokal „U Kelicha” jest zdecydowanie mniejszy, a i na ścianach nie zauważyłem portretu arcyksięcia upstrzonego przez muchy. Nie było też nigdzie widać tajnego agenta Bretschnedera. Chociaż w dzisiejszych czasach to zupełnie zrozumiałe – został zlustrowany, znalazł się na liście i tyleśmy go widzieli. Gwar, piwo i kelnerki latające z golonkami podobałyby się Szwejkowi jednak najbardziej. W końcu „on nezapálil chrám bohyně v Efesu, jako to udělal teh hlupák Hérostrates, aby se dostal do novin, a školních čítanek. A to stačí.”

Restauracja „U Szwejka” Warszawa, pl. Konstytucji 1