Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Kolejna restauracja o której trudno cokolwiek powiedzieć. Powstała znienacka i gdyby nie uprzejmy donos znajomych, nic byśmy o niej nie wiedzieli. Hm… jak się śledzi restauracyjny rynek to trochę dziwne… Nowym restauracjom powinno zależeć na tym, by ktoś się o nich dowiedział. – No tak – ktoś powie – ale na to trzeba kasy.
Otóż niekoniecznie. Wystarczy przejrzeć grupy dyskusyjne, a metody na darmową promocję, jak znalazł. „Nie wiecie gdzie tu pójść z dziewczyną na kolację” – pyta roro345. Następnie, dający się wpuścić w kanał Internauci podpowiadają: „sam se ugotuj”, „idź do kina, co się będziesz obżerać” i tak dalej w tym guście. W końcu roro345 już jako Kasia27 sam sobie odpowiada: „Mój chłopak zabrał mnie wczoraj do restauracji (tu nazwa plus szczegółowe dane teleadresowe), i powiem wam jaki to był wieczor, no lepszego nie przeżyłam”. Natychmiast następuje kolejny chwyt marketingowy rora vel Kaśki a tym razem Pawła.K: „A możecie mi wytłumaczyć jak tam dojechać i czy można wynająć na wesele”. I tym sposobem drodzy państwo buduje się dyskusja, w której lokal okazuje się po prostu najlepszy na świecie. Jak już podpowiedziałem sposób na darmową promocję, to najwyższy czas zajrzeć do samego lokalu.
Ano stoi na odludziu, czyli na takim skrawku Katowic, którzy znają tylko maniacy Mitsubishi i część mieszkańców osiedla Paderewskiego. Z zewnątrz widzimy kubiczną bryłę udającą słynny katowicki modernizm, podzieloną według pięter na część mieszkalną, restaurację i pub w piwnicach. Wchodzimy po schodkach wprost na recepcję, która okazuje się jednocześnie barem. Na prawo – sala przedzielona filarami plus okrągłe stoły z prawie pełną restauracyjną zastawą. Zasiadam więc przy jednym z nich i… ups. Kiwa się, jak cholera. I jak tu teraz w eleganckiej restauracji wziąć do ręki pęk chusteczek, zwinąć na cztery razy i podłożyć? Trochę obciach, prawda? Ale nic to – jadło się na poligonie żur z menażki i to jakoś da się przeżyć.
No, powiem szczerze, dało się i to wcale nieźle. Na początek łosoś z przepiórczymi jajeczkami i kawiorem (12 zł) – idealny. Powiem więcej, dokładnie taki, jaki jadłem swego czasu u znajomych, zapalonych wędzarzy. Ten był równie wyśmienity – rozpływał się w ustach czyszcząc kubki smakowe i przygotowując podniebienie na kurczaka z boczkiem (9 zł) i sałatkę „Międzynarodówkę” (6 zł). Kurczaczek w sam raz – ani za suchy, ani za tłusty. Do tego chrupiący boczek i całkiem nieźle skomponowana sałatka.
Kuchnię „Mozarta” naprawdę polecam, bo jest tego warta. Ale, niestety, pod koniec kolacji zachciało mi się wina. Tutaj – kompletna porażka: wybór żaden. Poza Carlo Rossi jeszcze jakieś dwa wina, których nazwy nie są nawet godne zapamiętania. Miła kelnerka też ich nie pamiętała. W końcu stanęło na jednym z nich. Smakowało, jak wykręcona ściera po wytarciu szatni dla zawodników Sumo. Oczywiście nie wiem, jak coś takiego może smakować, ale ma się tę wyobraźnię, nie?
No cóż. W „Mozarcie” jest miło i smacznie. Miło, bo obsługa się uśmiecha, czym wesoło nadrabia braki winnej wiedzy. Zresztą może to nie wina obsługi, ale samej restauracji, że tak kiepsko z winami przędzie? W każdym razie kuchnia, jak i sam lokal warte są polecenia. Mają nawet w menu potrawy nawiązujące w nazwach do słynnego kompozytora. Zupełnie nie wiem jednak po co…
Restauracja „Mozart”, ul. Krahelskiej 11, Katowice