Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Jest tak czasami, że coś trzymamy mocno w garści, panujemy nad tym i świetnie kontrolujemy. Potem przychodzi ten moment i to coś nam ulatuje, wymyka się, a całe uczucie pewności w jednym momencie zamienia się w bezradność. Im bardziej staramy się przedtem, tym gorzej czujemy się potem.
Tak zazwyczaj wygląda planowanie tak zwanej dobrej atmosfery, na której rzecz jasna bardzo nam zależy.

O, tak jest idealnie. Śliczniutko, czyściutko i przytulniutko. Każdy milimetr pieczołowicie dopracowany. Atomy wypucowane, pachnące, poukładane w równe linie, ciągi i szlaczki. Na talerzach precyzja i elegancja – jak w reklamówkach dla nieprzyzwoicie bogatych ludzi. Detektyw Monk przeżywałby najpiękniejsze uniesienia w życiu. On tak, ale nie my. Nam czegoś tu brakuje, tylko czego? Czegoś nieuchwytnego i chimerycznego. Szatańskiego wynalazku, który gnębi gospodarzy przyjęć, wodzirejów i kaowców. Brak nam po prostu dobrej atmosfery. Tu jest diabeł pogrzebany.

Było to bardzo, bardzo dawno temu, w czasach kiedy dobry lokal, to taki, w którym było piwo (a takich miejsc wcale dużo nie było). W takim to lokalu z piwem, grywał na żywo pan Krzycho. Jego instrumentem były dwie łyżeczki i, wprawdzie niewielka, ale wystarczająca ilość uzębienia. Pan Krzycho grał kawałki na życzenie, za piwo. Nie zdarzyło się, by czegoś nie znał, łącznie z takimi tematami jak aria z „Ptasznika z Tyrolu”, na której, skąpiąc kasy, chciałem go zagiąć. Może i była to tak zwana zwykła „mordownia”, ale z klimatem. Klimat tworzyła zbieranina meneli, zwykłych pijaczków, studencików, mecenasów w sweterkach i nadużywających używek artystów. Substancją łączącą wszystkich był niewątpliwie złocisty napój. Nic więcej nie trzeba było. Nie to co teraz, prawda?

Teraz jest inaczej. Kelner krzywo spojrzy, a Panklient w garniturze od Armaniego (bytomskie zbytnio uwierają) odwraca się, by nigdy więcej już tu nie wrócić. Inny Panklient dostaje białej gorączki, gdy musi drugi raz powtarzać, jaką zamówił surówkę. Panklient numer trzy robi scenę, bo zabrakło węgorzy, a w karcie przecież są!
Teraz jest inaczej. Gość prosi w wymianę niedomytej szklanki, a Pankelner gotuje się w środku, odwraca i już nigdy do tego stolika nie podejdzie bez kwaśnej miny. Inny Pankelner, gdy ma zły dzień, to nie myje rąk w toalecie. Pankelner numer trzy, jeśli na wejściu klient mu się nie spodoba, obsługuje go potem trzy razy dłużej i myli się na koniec w rachunku.

Teraz jest inaczej. Na wszelki wypadek lepiej być podejrzliwym. Jak masz być uśmiechnięty i miły, kiedy nie jesteś pewien, czy rozmówca czasem cię nie obraża? Jak masz wyluzować się na imprezie, kiedy ten wymuskany laluś tak długo tańczy z twoją żoną i jak ona na niego patrzy? Jak pani domu ma być swobodna, kiedy goście po jednym kęsie potrawy nie zachwycają się jej dziełem, pewnie im nie smakuje? Jak poszaleć, kiedy trzeba wracać samochodem, bo szkoda na taksówkę? Jak tu beztrosko bawić się, kiedy złodzieje czyhają na twoje nowe auto, konkurencja chce cię wykończyć, w pracy wszyscy coś knują, czekasz na ważny telefon, który nie dzwoni, podejrzewasz, że sąsiad używa twojej wycieraczki przed drzwiami… I jak tu mieć dobrą atmosferę, kiedy dobra atmosfera jest podejrzana?

Obawiam się, że przez niektórych czytelników ten felieton może być posądzony o zbyt małą liczbę zaimków i pominięcie didaskaliów. Pewnie ktoś czegoś nie doczyta, a ktoś inny zrozumie coś na opak, albo w ogóle niczego nie zrozumie. Jeszcze inni mogą poczuć się urażeni. Podejrzewam, że osoby, które miałyby okazję dodać ciekawy, wnoszący nowe wartości komentarz, znowu tego nie uczynią. A miało być tak fajnie…