Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Ecik wykuloł się z antryju na plac. Wejrzol się wele siebie i wzion się ze chlewika bal. A że mioł tam tyż skryto halba, coby Hyjdla nie wiedziała, to zarozki mu taki szwong przyszoł, że od razu polecioł po Ewalda. Taki pikny dzień, gynał co by się ożreć. Obali ta halba, ciśli bez plac i kulali bal. A byli ino trocha ożarte i mieli głód. I żadno biksa ze szklokami, ani tyż żadno krauza z brateringami nic na to nie poradziła. Mieli ino we gowach jedyn obrozek: rolada, modro kapusta i gumiklyjzy. Pod laubom zakurzyli sie cygaryty, co je dostali od briftrygra i kukali, jak bajtle lotajom za szmaterlokami. Godom wom, jaki to boł pikny dzień! Hyjdla mioła nowe dałerwele, że nie szło się forsztelować. Frelki się nic a nic nie gańbiły, a gorzoła boła tako dobro, że szło by jom z kaoukastli pić. Ino do tyj rolady się ckniło. A Ewald stowoł się juże blank markotny, że galoty mu ledwo na hołzytriglach wisiały. Wzion ze kabsy sznojder, z hasiów wygrzeboł trzy kizloki i ino czekoł komu sam nazdać. Tak mu się maszkecić chciało…
Można by tę opowieść ciągnąć w nieskończoność, ale najwyższy czas zlitować się Ecikiem i Ewaldem i dać im spróbować tego śląskiego specjału, do którego ślinka cieknie, żeby mieli siłę dalej „kulać ta bal”. Pytanie tylko ” gdzie”? Oczywiście najlepsze śląskie rolady robi się w śląskich domach, ale na szczęście coraz więcej restauracji ma za punkt honoru zaserwowanie tego dania i to koniecznie ściśle według śląskiego przepisu. Tutaj, niestety, pojawia się mały problem, bo miast na Śląsku dużo, a każde z nich ma pretensje do eksperckiej wiedzy, jak przyrządzać te specjały. Widać to po śląskich kluskach, bo wbrew obiegowej opinii nie są ciemne, ale jasne i to z dziurką! Chociaż można się w wielu miejscach spotkać ze stanowczym twierdzeniem, że śląskie to te ciemne. Ale taka już jest ta kraina – na jednej ulicy na procę mówią gabla, gdy tymczasem na drugiej będzie to sznojder. A najzabawniejsze jest to, że wszędzie mają rację.
Żeby zaś zjeść porządną wołową roladę z czerwoną kapustą i śląskimi kluskami wybrałem się do restauracji Wiśniowy Ogród na katowickim Brynowie. Dzielnica ta wśród Ślązaków dobrze znana, bo przecież to tutaj swą willę miał towarzysz Edward Gierek. Do dzisiaj zresztą jest to najdroższa dzielnica Katowic – ceny mieszkań sięgają tu poziomu apartamentów z paryskich Champs Elysees, o ostatnie wolne grunty toczy się taka bitwa, że ta pod Grunwaldem to betka. Na obrzeżach dzielnicy w dobie gospodarki planowanej, pobudowano betonowe bloki, żeby dzielnica willowa aż tak nie kłuła w oczy. Ale w niczym nie zachwiało to postrzegania tego miejsca w kategoriach ekskluzywnych – w końcu jedyny w Katowicach salon Jaguara znajduje się właśnie tutaj. I właśnie tuż obok Jaguara mamy „Wiśniowy Ogród” – trochę schowany wśród drzew, za to z pięknym ogródkiem.
Restauracja zdaje się jest prowadzona przez zatroskane o klienta małżeństwo, a to zawsze dobrze wróży. W końcu nie ma nic fajniejszego nad mały rodzinny interes. I kiedy siadamy już przy stoliku, oni dwoją się i troją żeby tylko klientowi było dobrze. Zgadliście – jest dobrze. Głównie z powodu naprawdę domowego i niedrogiego jedzenia. Przyznam, że lubię tam chodzić – czyż nie uroczo omawia się różne biznesy z pełnym, satysfakcjonująco pełnym, brzuchem. I czy może w biznesach być coś bardziej przyjemnego, niż rozpromieniony interlokutor? Ale wróćmy do menu – nie jest zbyt obfite, bo wychodzi się tutaj z założenia, że lepsza jest jakość, niż ilość. Zamówiłem roladę śląską (14 zl), ze śląskimi kluskami (4 zł) i niestety nie mogłem zamówić tradycyjnej modrej kapusty z tej prostej przyczyny, że akurat nie mieli, więc musiała ją zastąpić zwykła surówka z czerwonej kapusty (4,5 zł). To prawie to samo, ale jak wiadomo z reklamy, „prawie” robi wielką różnicę.
A skoro przy tej reklamie jesteśmy, nie odmówiłem sobie lanego piwa (0,5 lL za 4 zł) i szczęście moje sięgnęło zenitu. Czasem, moi drodzy, trzeba wrzucić na ruszt coś bardziej konkretnego, mimo tego, że spożyte dwukrotnie w ostatnim tygodniu porcje saschimi też były niczego sobie. Ale trzeba znać umiar i czasem do korzeni wrócić. W „Wiśniowym Ogrodzie” wraca się doskonale, bo rolada dosłownie rozpływa się w ustach – do tego ten tradycyjny farsz z kiełbasy i ogórka, i już wiadomo dlaczego niedzielne śląskie obiady były takim świętem.
No to Ecik z Ewaldem se pomaszkecili, a tak byli nafutrowani, że nie poradzili ze szynku wyleź. Wzięli się jeszcze po gorcku bira i rozprawiali o grubie, hajerach i sztajgrach. O byle czym. I zrobiło się gemytliś. A Świynto Barbara spozierała się na nich z Nieba. A śmioła się wielce z tych pieronów uradowano.
Restauracja „Wiśniowy Ogród”, Katowice, ul. Brynowska 55
P.S. Za inspirację dziękuję zespołowi Koala Band z Tarnowskich Gór – posłuchaj piosenki „Obalili Halba”.