Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Literatura od zawsze bratała się z restauracją. Są na to dowody, ponieważ jedno z największych arcydzieł, w trakcie swojego powstawania, czytane było we fragmentach właśnie w restauracji, której to czytający autor był wielkim wielbicielem. I tak płynęły pierwsze strofy Szwejkowych przygód wśród oklasków okolicznych dziwek, drobnych pijaczków i tajnych wywiadowców. Któż mógł spodziewać się wtedy, że dane mu jest uczestniczyć w procesie powstawania jednej z najgenialniejszych książek ostatniego stulecia. Gdyby taką nie była, nie istniałyby dziesiątki stowarzyszeń, ze Szwejkiem w nazwie i nie otwierano by wciąż nowych restauracji obierających sobie tego powieściowego bohatera za patrona.

Tak też się stało w Tarnowskich Górach, gdziem siedział jeszcze ledwie chwilę temu, by znowu w wyobraźni do przygód mojego ulubieńca powrócić.
Svejkowa Gospoda urządzona została w piwnicy, przez co możemy podziwiać sklepione ceglane stropy i ściany… również ceglane. No cóż: trochę za dużo tu tych ceglanych połaci, które pomieszane z nowymi drewnianymi ławami utrzymują całość w dość jednostajnej tonacji. Jest przytulnie i sympatycznie, ale byłoby jeszcze przytulniej i sympatyczniej, gdyby ściany Svejkowej Gospody wypełniły się większą ilością rzeczy z książką Haszka związanych. Od razu przyszły mi na myśl powiększone grafiki Józefa Lady, który ilustrował pierwsze wydania Szwejka, albo Karla Klosa – autora znakomitych ilustracji do współczesnych wydań. Może trzeba trochę poczekać i dać szanse ścianom, by zapełniły się z czasem, a wtedy uczucie biesiadowania „U kelicha” powinno być dużo ostrzejsze.
W menu za to same fajerwerki – wszystkie potrawy mają nazwy „z ksiązki”, co natychmiast uruchamia wyobraźnię każąc nam sobie przypominać co najlepsze fragmenty. Wziąłem się od razu za zupę kminkowa babki Pejzlerki (5 zł) – cóż z tego że zupa galicyjska, a nie czeska, kiedy dobra? W końcu monarchia austrowęgierska w której szeregach Szwejk wojował do dzisiaj w Galicji jest dobrze pamiętana. Z drugiej strony warto tejże zupki spróbować, żeby zobaczyć jaką gamę smaków może zaoferować, wydawałoby się pospolity, kminek. Już w trakcie zupy przypomniałem sobie scenę z wojskowego lazaretu, w której kilkunastu wygodzonych symulantów przypominało sobie „dobre rzeczy”, które onegdaj jedli. Majstersztyk literacki: napisać wiekopomne dzieło o kuchni każąc bohaterom jedynie wymieniać nazwy potraw! Przewinęły się tam żeberka w kapuście – pamiętacie? Czyż mogłyby się nie przewinąć przez mój stół po takim dictum? Oczywiście żeberka (18 zł) wzbogaciłem czeskimi knedliczkami, które nie wiedzieć czemu Czechom tak smakują? W rzeczywistości są mdłe i smakowo bezbarwne, co stwierdziłem kilka lat temu spożywając je z ciekawości w kilku praskich restauracjach. Te tutaj, niczym nie odbiegały od pierwowzorów. Natomiast żeberka! Nic dodać, nic ująć – w sam raz dla takich jak ja odpowiedników Balouna – doskonale przyrządzone, wielkie i soczyste, wypełniające wnętrze z poczuciem wielkiego spełnienia. Do tego kapusta i czeski lany Staropramen (0,5 L za 5 zł). Czyż może być lepszy moment do oddania Szwejkowej chwały, której nie mogło nawet przyćmić „wy mnie jeszcze nie znacie” podporucznika Duba, „Pepiku skocz no” wachmistrza Flanderki, czy „ciernista droga grzechu” feldkurata Ottona Katza?

Wydaje się, że Szwejk będzie wiecznie żywy – przynajmniej do czasu, kiedy wyszkolone mięso armatnie będzie umierać z „fur Kaiser, Gott und Vaterland” na ustach – niezależnie zresztą od tego, czyją krwią pojone będzie „pole chwały” pod jakąkolwiek szerokością geograficzną. Powieść Haszka zawsze będzie nam przypominać, że obok kretynów w mundurkach jest jeszcze miejsce dla tych wszystkich, którzy tych pierwszych za kretynów mają. Jest miejsce dla jednorocznego ochotnika Marka gwiżdżącego na świat cały – postaci, w którą sam Haszek włożył chyba najwięcej siebie – i wielu innych, często bezradnych wobec cudzego chamstwa i uciekających w poczucie humoru. Oczywiście, by nie zwariować!

Dobrze, że wciąż komuś się chce prowadzić „tematyczne” restauracje. Szukać przepisów, kombinować, wieszać na ścianach podobizny swoich literackich idoli. Rzadko kiedy się zdarza, by jak w Svejkowej Gospodzie, literatura była tak blisko restauracji. Obydwu zaś ta bliskość wychodzi wielce na zdrowie. Na koniec oczywiście nie mogę sobie odmówić, by nie zacytować dzieła, o którym była tu dzisiaj mowa i nie przedstawić fragmentu, w którym sam autor we wstępie do swojej ksiązki tak mówi o stworzonej przez siebie postaci: „On nezapálil chrám bohyně v Efesu, jako to udělal ten hlupák Hérostrates, aby se dostal do nowin a školnich čitanek. A to stači”*

* – On nie podpalił świątyni w Efezie, jak to uczynił ten cymbał Herostrates żeby się dostać do gazet i szkolnych podręczników. To wiele.

Restauracja Svejkova Gospoda, Tarnowskie Góry, ul. Opolska 16