Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski
Robert Mondavi – symbol kalifornijskiego winiarstwa – zawitał na 27 piętro katowickiego „Altusa”, niestety, nie osobiście. Było to spotkanie z firmowanymi jego nazwiskiem winami. Mondavi, rocznik 1913, to dzisiaj olbrzymia instytucja. To wiele firm, spółek i przedsięwzięć. To niespokojny poszukiwacz, postać wymykająca się jednoznacznym schematom. Jego dokonań dla odrodzenia i rozwoju produkcji amerykańskich win nie da się przecenić.
Ciekawe co wyrządziło więcej szkód: czy – pustosząca winne uprawy filoksera pod koniec XIX wieku, czy może osiemnasta poprawka amerykańskiej konstytucji na początku wieku XX (1920 rok)? Niewątpliwie mszyca, a potem 14-letnia prohibicja, prawie kompletnie zrujnowały przemysł winiarski w Stanach Zjednoczonych. Jak widać owady i ludzka głupota nie znają granic.
Dopiero koniec lat 50., a właściwie lata 60., zaczęły przełamywać okres słabych, nieciekawych win. I tu pojawia się postać, pochodzącego z włoskiej winiarskiej rodziny, Roberta Mondaviego. W 1966 zakłada pierwszą winiarnię w kalifornijskiej dolinie Napa – i tak się zaczyna. Pracuje przede wszystkim nad podniesieniem jakości. Jako jeden z pierwszych wprowadza kadzie fermentacyjne ze szlachetnej stali, do badań geologicznych angażuje nawet satelity NASA. Eksperymentuje, a doświadczeniami dzieli się z innymi producentami, prowadzi też działalność szeroko pojętej edukacji enologicznej i kultury winnej. Wiele z jego win zdobywa uznanie.
Na trasie objazdowej akcji promocyjnej pn. „Robert Mondavi Route Show”, firmy Partner Center, znalazły się również Katowice. Dane było nam poznać:
- Chardonnay Woodbridge 2005 (z domieszką muscata, rieslinga i viognier) – dość intensywne, rześkie, cytrusowo-jabłkowe, z posmakiem goryczki. Wskazane na aperitif (50-60 zł).
- Chardonnay Private Selection 2005 (z domieszką muscat canelli, orange muscat, sauvignon blanc i viognier) – bardziej wyważone, subtelniejsze, eleganckie (80-90 zł).
- Cabernet Sauvignon Woodbridge 2005 – aromaty czerwonych owoców z nutą gorzkiej czekolady świetnie współgrały do podanego penne z owocami morza, kawałkami pomidorów, ziołami, w delikatnej śmietance (50-60.zł). Jak widać, wcale nie musi zawsze być białe wino do owoców morza!
- Cabernet Sauvignon Private Selection 2004 (z domieszką caberneta franc, syrah i zinfandela) – piękna, głęboka czerwień, wyraźne aromaty beczkowe, owoców leśnych i malin, lekko ziemiste, już lepiej ułożone, gładsze (80-90.zł).
- Zinfandel Woodbridge 2005 (z domieszką barbera i syrah) – aromaty lekko przejrzałych wiśni z dość ostrą pieprzną przyprawą (50-60.zł.) Ciągle nie mogę przekonać się do zinfandela, takiego trochę nijakiego, jakby promowanego na siłę, pewnie nie trafiłem na odpowiedni egzemplarz.
Pierwsze winorośla w Kalifornii posadzili w XVII wieku hiszpańscy mnisi. Dzisiaj to winny gigant: ponad 800 producentów i 200 tysięcy ha upraw, urozmaicony klimat i różnorodne winne szczepy. To prawie 95% amerykańskiej produkcji bardzo różnych jakościowo win.
Według większości uczestników degustacji (ze mną włącznie) Cabernet 2004 był winem wieczoru. Najlepiej jest go łączyć z konsumpcją. Dobrze uzupełniał się z efektownie podanymi roladkami wieprzowymi, faszerowanymi jabłkiem oraz śliwką i francuskimi kluseczkami polanymi sosem porto. Polecany również do jagnięciny, pizzy, ryb, a nawet ciasta czekoladowego!
Robert Mondavi uważany jest za wielkiego miłośnika wina, a także znawcę kobiet. Spytany kiedyś jakiego wyboru dokonałby, gdyby miał zdecydować się na tylko jedno z nich, miał odpowiedzieć: „to zależy… od rocznika!”.
Trzeba przyznać, że miejsce spotkania z fantastyczną panoramą, zachodzące za oknami słońce, a potem blask świec na stole oraz działanie kalifornijskich win potrafią wprowadzić człowieka w dobry nastrój. Czego wszystkim Państwu serdecznie życzę!
Foto: Marian Jeżewski
Na zdjęciu: wina Roberta Mondavi’ego
Galeria: uczestnicy degustacji