Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

No proszę! Doczekaliśmy się kuchni wileńskiej i zakaukaskiej w jednej restauracji – w nowiutkiej, aż lśniącej Fantasmagorii. Pomysł wydaje się trafiony, szczególnie jeśli chodzi o lokalizację – teraz, wybierając się do pobliskiego kinowego multipleksu, można wreszcie spożyć coś bardziej konkretnego i przyjemnego, niż popcorn, kanapki z byle czym i stare emememsy!

Na marginesie – nie wiem czy wiecie, że w multipleksie owym nie wpuszczają już na salę kinową z piwem w ręku, czym odebrali mi przyjemność chodzenia do kina w ogóle. Cóż im to przeszkadzało? Nie wiadomo. Może mieli zbyt dużo widzów – mają teraz trzech na krzyż i niech się cieszą.

Ulica Gliwicka zaś – znane w mieście miejsce, idealnie nadające się na kręcenie horrorów i rodzinnych dramatów z wódą w tytule, zyskała bardzo. Bo restauracja Fantasmagoria wbrew nazwie nie jest złudzeniem – jest jak najbardziej prawdziwa i bardzo przyjemnie urządzona: białe meble sugerują starą, babciną kuchnię. Do tego te urocze poduchy pozawieszane na ścianach w charakterze miękkiego oparcia, no i oczywiście kilka arcyciekawych pomysłów – jak ściana wyłożona kaflami ze starego pieca. Wszystko to czyni z Fantasmagorii miejsce urokliwe i jednocześnie „swojskie". Chciałoby się powiedzieć – no widzicie, a jednak można urządzić lokal ciekawie, nie korzystając z rzeczy kupionych na chybił trafił na targach staroci.

Kiedy zaś namierzyłem menu, pomyślałem sobie – fajne miejsce, ale czemu zdecydowali się na kuchnię zakaukaską, skoro nie tak dawno podobne przedsięwzięcie skończyło się „klapą". Pamiętacie jaka fajna była restauracyjka Kaukaz? Czas przeszły jest tu zasadnie użyty, bo po kuchni kaukaskiej w Katowicach nie zostało ani śladu – jakoś mieszkańcy nie dali się przekonać. Może ten Kaukaz ich odstraszył? No, bo wiadomo to panie, jakie tam w tym Kaukazie ludzie straszne rzeczy jedzą? Nie straszne, tylko naprawdę wyśmienite.

Ale wracajmy do Fantasmogorii i jej przyjemnego ogródka – wprawdzie wychodzącego na ulicę, ale szczęśliwie ją teraz remontują, więc niewiele samochodów tu jeździ. No i zabierzmy się za menu – najpierw zupa charczo (9,5 zł) – tradycyjna kaukazka zupa przyrządzana na wiele sposobów – ta, tutaj, na rosole z mięsa jagnięcego, zagęszczana ryżem z dodatkiem oregano i wielu innych, nierozpoznanych przeze mnie przypraw. Jest naprawdę godna uwagi! Potem jagnięcina z grilla (27 zł) przyrządzana na ich słynnym grillu drzewnym, z ziemniakiem w mundurku (4,5 zł) i duszonym szpinakiem (4,5 zł), z dodatkiem warzyw, doskonale wypieczona, a jednocześnie zachowująca wszelką miękkość i chciałoby się powiedzieć – puszystość. Trochę za duża, bo po charczo już ledwo ją zmogłem. Na szczęście są na to sposoby – w postaci piwnego popychacza (0,5 L za 6,5 zł). Mogłem więc jeszcze spróbować chinkali, czyli sakiewek z nadzieniem mięsnym (17,5 zł) – przyznacie, że ładnie nazwane. Przypominają w smaku dobrze zmajstrowane kołduny – tyle, że miast „uszek" otrzymujemy coś, co rzeczywiście wygląda, jak sakiewka. Wystarczy odkroić kawałek, zanurzyć w świeżym, roztopionym maśle i… no właśnie! Smakuje na tyle wyśmienicie, że jesteśmy w stanie zapomnieć o złowieszczej wizji, w której za chwilę turyści zaczną nam robić zdjęcia, myśląc, że spotkali zawodnika sumo.

Fantasmagoria to dobra nazwa – w końcu mędrcy Wschodu wiedzieli, że wszystko co nas otacza, to maja (ułuda), a więc dotyk rzeczywistego czeka nas dopiero po przejściu na jasną stronę Mocy. A zatem niech wszystko jest fantasmagorią, łatwiej nam będzie wytrzymać – z jednym wyjątkiem: niech Fantasmagoria będzie prawdziwa i długo nam służy.

Restauracja „Fantasmagoria", Katowice, ul. Gliwicka 51