Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski
Miłość i nienawiść. Cienka, czerwona linia. Uśpione dobro i przyczajone zło. Katowicki Geant, kawiarnia, południe. Obok toczy się rozmowa. Dzień, jak co dzień. Nic nadzwyczajnego. Nagle, dwóch mężczyzn skacze na równe nogi i dawaj, okładają się pięściami. W pierwszej chwili pomyślałem – happening, ale zaraz zorientowałem się, że oni biją się naprawdę… Takie sceny oglądamy zwykle w „Strażniku z Teksasu” czy „Nowojorskich gliniarzach”. Tu film stał się rzeczywistością. Namacalną i brutalną.
Nawet było coś komicznego w tym wymachiwaniu rąk, dopóki nie trysnęła z nosa krew. Dookoła zaskoczenie, nim ktoś zdołał zareagować już było po wszystkim. Jeden kogut uciekł, drugi wrócił do towarzystwa. W pierwszym odruchu chciałem ich rozdzielić, coś jednak mnie powstrzymywało, nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Jak zachować się w takiej sytuacji? Na szczęście skończyło się na rozbitym nosie, mogło być gorzej. To nie były żarty. Mieli taką złość w oczach. Scena rozegrała się wśród kilkunastoosobowej widowni. Tuż obok ludzie jak zwykle robili zakupy…
Zamyśliłem się: gdyby to było jak w westernowym saloonie, w momencie bijatyka ogarnęłaby całą kawiarnię, pozostałe lokale, potem galerię handlową, spożywkę i na końcu parking. Totalna demolka, pobojowisko. Załatwiony problem konkurencyjności hipermarketu i sprzedaży w niedziele.
Jakie pokłady energii czerpiemy z gniewu?! Potrafimy w sekundzie zapłonąć jak szyb naftowy. Wystarczy, że coś przebiega nie po naszej myśli. Kierowca zagapi się na zielonym, mąż nie wyniesie śmieci, niecierpliwie czekamy na zamówione danie, kelner krzywo spojrzy, dziecko przyniesie uwagę, Górnik przegra z Wisłą, albo miało nie padać… Później nasze ofiary znajdują swoje ofiary i tak dalej. A zaczyna się zwykle niewinnie.
Niektórzy uważają, że wpadają w złość bez kontroli, że nic nie mogą poradzić, że to silniejsze od nich. Tłumaczą się potem, że kucharza udusili w afekcie. Druga teoria mówi, że gniew jest na zewnątrz, tuż obok. Tylko od człowieka zależy czy uchyli mu lufcik do duszy czy nie. Musi jednak nad sobą pracować. Osoba radząca sobie ze złymi emocjami to ulubiony klient kiepskich kucharzy. Ciekawe ile pracują nad sobą mistrzowie publicznej retoryki? Sączą jad w strasznych ilościach. Mam projekt, aby wszelkie dysputy odbywały się za pomocą starego polskiego wynalazku, a mianowicie walkie-talkie. Przynajmniej nie krzyczeliby na siebie jednocześnie!
Najefektowniejsze jest zderzenie dobrego ze złym. Białe i czarne. Jasna sprawa. Gorzej, gdy tracimy rozeznanie. To nieskończona ilość odcieni szarości. Bieg na orientację bez kompasu. Przytoczę dwie historie, być może Państwu znane, obie zdarzyły się całkiem niedawno: chłopak pocałował dziewczynę, po czym ona zmarła. Okazało się, że chwilę wcześniej zjadł kanapkę z masłem orzechowym, na które dziewczyna miała uczulenie…
Izraelski żołnierz, widząc, że palestyński chłopiec wyciąga broń, strzelił do niego. Chłopiec zginął, w ręku miał straszaka… Rodzice podarowali jego serce izraelskiej dziewczynce. Uratowali jej życie…
Człowiek kocha i nienawidzi. Odbiera i daje życie. Jedno przenika drugie. Jesteśmy zagubieni w zależnościach i granicach. Wszystko jest tak blisko siebie i nas. Nie wiemy co robić. Przychodzi lęk i złość. Walczymy. Musimy się czegoś uchwycić. Dostrzec promyk… Rodzimy się na nowo… Tuż obok rodzi się Bóg…