Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Od dłuższego czasu mamy coraz więcej ekranowych gotowaczy. Każda stacja telewizyjna, nawet najmniejsza za punkt honoru postawiła sobie zrobienie programu o gotowaniu. Wiadomo przecież, że telewidzowie zasiądą przed odbiornikami i z rozdziawionymi obliczami podziwiać będą, jak nic się nie przypala, wszystko jest proste, a nawet najbardziej wyszukane przyprawy powszechnie dostępne. Iluzja ta jest zachwycająca również z tego powodu, że wszystko piecze się, smaży i gotuje w oka mgnieniu.
Ledwo Pascal włożył indyczą roladę do piekarnika, a już ją wyciąga (uczciwiej by było pokazać danie z mikrofalówki – wtedy rzeczywiście czas jego przygotowania nie drażniłby niepotrzebnie widzów), do tego jeszcze patrzy prosto w oczy jakiejś tajemniczej pozaekranowej kobiecie, więc ma się wrażenie, że program w ogóle nie jest robiony dla nas. Ale ok., niech im będzie – skoro konwencja taka! Inna rzecz, to wygląd tego, co w tych programach gotują, bo pamiętajmy, że w telewizji żarcie ma przede wszystkim wyglądać, a nie smakować, bo któż by zweryfikował te wszystkie smaki i zapachy. Wystarczy powiedzieć: "super", a już, jak za sprawą magicznej różdżki, oglądający wie, że danie wyszło rzeczywiście super. Pytanie tylko, skąd to wie? Co więcej – i tu mamy do czynienia z wszystkimi bez wyjątku ekranowymi gotowaczami – warto zwrócić uwagę na to, jak sami swoje umiejętności zachwalają. „Pyszne” – mówi po gotowaniu uśmiechnięty gotowacz. No, on to wie! Ale skąd my to mamy wiedzieć? I jeszcze ta skromność – przecież jak przychodzą goście i przyrządzamy dla nich kolację, to siedząc jak na szpilkach oczekujemy recenzji. Zawsze mogło nie wyjść, prawda?
Kiedyś na jednym z ogrodowych przyjęć usiłowałem zrobić mięso z grilla. Wprawdzie wiatr mi zawiewał i płomień gasł co chwilę, ale nie jest to żadnym wytłumaczeniem, że mięsa się zjeść nie dało. I wyobraźcie sobie jeszcze te zakłopotane uśmiechy biesiadników, którzy czekali na tego gibasowego grilla, jak na prezent pod choinką! Nie wyszło po prostu i już. Na ekranie zaś zawsze wszystko wychodzi. No chyba, że mamy do czynienia z Telewizją Katowice, w której kiedyś słynny program z gotowaniem na ekranie prowadziła pani z palcem zawiniętym lekko zakrwawionym bandażem. Śmiechu było co niemiara, ale i tak bardzo wielu telewidzów jakoś nie mogło się skusić na kolację po tej projekcji.
Widziałem też kiedyś w jednym z popularnonaukowych programów, jak pewien zawodowy fotograf przymierzał się do zrobienia fotki wiśni na lodzie, oblanych lukrem. Żeby trzymały się ładnie przez dość długi czas ustawiania sprzętu fotograficznego, co chwilę suto spryskiwał je lakierem do włosów. Smacznego! Teraz już wiemy, czemu na tych wszystkich reklamach nie tylko wiśnie wyglądają tak znakomicie. Złośliwość podpowiada też, co może robić Pascal w trakcie przerw w kręceniu. „Poczekajcie, tylko sprawdzę czy doszły” – mówi do ekipy, po czym sięga do piekarnika, wyjmuje indycze rolady, ogląda je z wszystkich stron, łapie za pomadkę, przypudruje trochę, potem korektor, żeby indyk na równo obsmażony wyglądał, w końcu lakierem do włosów ze trzy razy tam i z powrotem i zamyka znowu piekarnik. Potem: „Kamera!”, „Akcja!” i wyciąga z piekarnika zachwycająco wyglądające danie: „Pyszne” – mówi i wiemy przecież, że pyszne! No jak nie pyszne, skoro sam powiedział, że pyszne?
Oczywiście wszelkie ekranowe gotowania mają też dobrą stronę – poszerzają nasze kulinarne horyzonty, rozbudzają apetyt i w dość oczywisty sposób sugerują, że najwyższy czas dać sobie spokój z codziennym kotletem i zabrać się za coś bardziej interesującego. Wystarczy tylko siedzieć przed telewizorem, przełączać z kanału na kanał i podróżować przez niezmierzone połacie światowej gastronomii. W przerwach na reklamę, czyli dokładnie wtedy, kiedy ssania w żołądku nie można już wytrzymać, udać się należy do lodówki, łapnąć za coś do zaspokojenia głodu i na powrót można przed telewizor wrócić. A kiedy już utyjemy odpowiednio od tego patrzenia, trzeba zastanowić się, czy samemu nie spróbować trudnej sztuki gotowania. No to co? Ugotujemy sobie coś? Na początek radzę zacząć od ugotowania wody. Trzeba jednak uważać, bo jeden mój znajomy tak wodę ugotował, że przypalił…