Autorem wpisu jest: Brzuchomówca
Jeśli któryś kanclerz Niemiec rozpisze kiedyś ankietę pt. "Ulubione miejsca mieszkańców Bundesrepubliki", na liście niechybnie znajdą się: aleja Unter den Linden w Berlinie, bajkowy zamek Neuschwanstein niedaleko Monachium i restauracja "Antek" w Źlinicach pod Opolem.
Menu "Antka" jest bowiem zasadniczą przyczyną, dla której autochtoniczna ludność piastowskiej Opolszczyzny w całości nie wyemigrowała do Niemiec, a jeśli nawet wyemigrowała, to przyjeżdża tu jadać, choćby z Wuppertalu. Bo u "Antka" panuje kulinarna szczerość. Danie główne składa się z taczki ziemniaków, schabowego rozmiarów felgi od mercedesa i surówki w ilości podwieczorku hipopotama. To bardzo odpowiada prywatnym oczekiwaniom konsumentów oraz bawarskiemu kanonowi urody, który wychodzi z założenia, że szelki skórzanych krótkich spodenek powinny być napięte na konstrukcji kulistej. Anorektycy, w każdym razie, wyglądają w nich mało mężnie.
Fenomen pomieszczenia takich ilości w przewodzie pokarmowym istoty ludzkiej polega na tajemnicy smaku, a ta z kolei – na sekrecie doboru personelu kuchennego. Jakiś sfrancuziały Żan Pier, czarujący warszawskich snobów grasicą cielęcą faszerowaną mięsem młodego gołębia w musie morelowym z truflami, u "Antka" poległby od pierwszej kluski śląskiej, która udaje się przy pięćsetnej próbie i to tylko osobom utalentowanym. Dlatego przy źlinickich rondlach czuwają tubylcze damy, które pamiętają wszystkie trzy Powstania, ale od tamtej pory ulepiły tyle klusek i nakręciły tyle rolad, że można by nimi nakarmić obydwa narody mające apetyt na Opolszczyznę. Takie jedzenie daje zadziwiające rezultaty badawcze organizmu – zwłaszcza w dziedzinie rozciągliwości żołądka oraz przyswajalności takiej ilości cholesterolu, że ortodoksyjne dietetyczki z pism kobiecych – na samą myśl – dostają okropnych pryszczy.
Tymczasem o to chodzi: na talerzu ma być dużo, smacznie i swojsko. Gdyby "Antek" nie pojął tej olśniewająco prostej prawdy, pewnie nazywałby się "Casa Antonio", serwował rukolę w towarzystwie marynowanych w winie kotlecików jagnięcych wielkości paznokcia i dawno byłby kaputt.