Autorem wpisu jest: Anna Kierzek

Zbigniew Stryj – aktor teatralny i filmowy, na co dzień związany z Teatrem Nowym w Zabrzu, szerszej publiczności jest znany dzięki serialowi „Na Wspólnej”, gdzie wcielił się w rolę Adama Roztockiego. W rozmowie dla widelca nie szczędził słów i chętnie opowiadał o wspaniałym cieście, które prawie się udało i o obiedzie z przyjacielem, który zaczął się od popisanych dłoni i ucieczki kelnerki. Rozmowę przeplatał zdaniami wypowiadanymi czystą gwarą śląską. Chociaż tego nie powiedział, z rozmowy wynikało jasno, że najważniejszymi osobami w jego życiu są: córeczki i żona.

– Pierwsza poważna potrawa, którą udało mi się zrobić samemu:
– Było to wiele lat temu, na wspólnym wyjeździe z przyjaciółmi. Mieszkaliśmy w jakiejś wiejskiej chatce, sami przygotowywaliśmy sobie posiłki. Naszym podstawowym prowiantem były puszki z mięsem mielonym. Po kilku dniach już niechętnie spoglądaliśmy na te mielonki, więc postanowiłem, że przyrządzę to właśnie mięso na ciepło. Jako, że mieszkaliśmy na wsi, nie było problemu z dostępem do świeżych pomidorów, papryki. Z zaprzyjaźnionego ogródka dostałem zieleninę i zabrałem się do eksperymentalnego dania. Potem przyszła pora na różne przyprawy, których zastosowania nie znałem i nie pamiętam nawet ich nazw…To, co mi wyszło, okazało się hitem tych wakacji, a ja, częstując tym znajomych, udawałem, że jest to potrawa znana i oczywista i że doskonale wiedziałem, co gotuję. Później wiele razy zarówno żona, jaki znajomi, prosili mnie, abym powtórzył ten wyczyn kulinarny, ale zawsze mówiłem: „a skąd my taką mielonkę dzisiaj weźmiemy?”

– Moja największa kulinarna katastrofa:
– Oj, trudno mówić o katastrofach kulinarnych osobie, która nie włada biegle kuchennymi wiktuałami… Ale zaraz…. jest jedno wydarzenie, które można by określić mianem katastrofy. Zdarzenie miało miejsce w porze przedświątecznych przygotowań; próbowaliśmy wraz z moją córeczką upiec ciasto. I wszystko szło nawet dobrze: w misce, zgodnie z przepisem, ucierały się już ingrediencje i w pewnym momencie przyszła pora na jajka… więc znów, zerkając w przepis zaczęliśmy wbijać kolejne jajka… siódme, ósme, dziewiąte… gdzieś koło dwunastego zorientowałem się że coś jest nie tak i wywiesiłem białą flagę… Zawartość miski wylądowała w koszu.

– Gdybym mógł zaprosić na drinka, to zaprosiłbym…
-W zasadzie nie pijam drinków. Z alkoholi, ostatnimi czasy coraz częściej sięgam po dobre wina i w tym kierunku idą teraz moje eksperymenty i poszukiwania. Więc jeżeli zaprosiłbym, to na dobre wino. A jeżeli byłoby to naprawdę dobre wino, to zaprosiłbym swoją Żonę.

– Moja najciekawsza przygoda w restauracji lub pubie:
– (śmiech) Tutaj bez zastanowienia wyłania się z pamięci pewien obrazek. Było to jakieś 13 lat temu. Postanowiliśmy wraz z żoną odwiedzić przyjaciela, który przebywał służbowo w jakiejś małej miejscowości na Podhalu. On się stołował w jakiejś stołówce szkolnej, więc uradziliśmy, że wyjeżdżamy na obiad do sąsiedniej miejscowości – także małej wioski. Była tam jedna gospoda, z szumnym szyldem „Restauracja”. Wewnątrz lokal był podzielony na dwie izby: pierwsza, ważniejsza, była przeznaczona dla osób, które chciały tylko się napić, a druga dla osób wpadających na obiad. Oczywiście, pierwsza była zapełniona. Podeszliśmy do baru, informując panią, ze chcielibyśmy coś zjeść. Pani, aczkolwiek zdziwiona, zaprowadziła nas do drugiej izby, gdzie stał jeden stolik… dawno nie używany i powiedziała, że „zaraz przyjdzie dziołcha z kartą”. I przyszła. Lecz dziewczyna była tak zaskoczona widokiem gości na obiedzie, że wyciągając długopis (pewnie w celu zapisania zamówienia) zrobiła to z takim rozmachem, że jednym pociągnięciem przerysowała rękę moją i kolegi! Kelnerka przeraziła się tym, co się stało i … uciekła! Czekaliśmy jakieś 10, 15 min, a kiedy nie wracała, udałem się do baru złożyłem tam zamówienie. Jak powiedziała właścicielka, nie wie gdzie tamta uciekła…

– Gdyby to miała być ostatnia szklaneczka w życiu, to wypiłbym…
– Więc gdyby ostatnia… to może nie szklaneczka, ale wielki puchar, z jakiego sączył trunki Juliusz Cezar. Tu odszedłbym od win, a skłonił się raczej w kierunku mocniejszego trunku. Dobra, mocna Metaxa pięcio-, siedmiogwiazdkowa. Albo jakiś bandycko silny bourbon. Bo jeżeli miałaby to być ostatnia szklaneczka, to zdecydowanie tak bardzo po męsku.

Foto: TVN