Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Są takie sprawy na niebie i ziemi, które odbierają smak nawet największym twardzielom. Każdy ma przecież granicę, której przekroczenie powoduje niestrawność. Jej położenie można sprawdzić eksperymentalnie: na przykład pójść na kolację prosto po zobaczeniu filmu „Sin City”, w którym odrąbane ludzkie części fruwają w powietrzu, jak konfetti. Można też pójść do jednego z nowo otwartych klubów, usiąść przy barze i przez jakiś czas ukradkiem obserwować poczynania barmanki. Nie tylko „Sin City” wysiada… Od razu mówię: wszyscy ci, którzy mają niski próg „obrzydliwości” niech sobie ten felieton od razu odpuszczą. Żeby nie było, że nie uprzedzałem!

Ale przejdźmy do rzeczy: barmanka przygotowuje drinka. W tym celu wyciąga ręką z miski pokrojone w ćwiartki cytryny, kładzie je na deseczce i przytrzymawszy palcami robi nacięcie, żeby cytrynkę na brzegu szklanki zawiesić. Ale nie podoba się jej osiągnięty efekt, więc zdejmuje cytrynkę ze szklanki i… Nie, nie wyrzuca, by wziąć nową, ale zaczyna palcami formować, tak, by nabrała jak najbardziej apetycznego kształtu. W końcu ocenia, że cytrynka już porządnie wygląda, więc odstawia na chwilę drinka, żeby nabić coś tam na kasie, po czym przypomina sobie o brudnej popielniczce na barze. Bierze do ręki szmatę (wypisz wymaluj jak z filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”) i szmatą tą wyciera opróżnioną popielniczkę. Odstawia szmatę i poprawia jeszcze cytrynkę, żeby się jej dobrze wisiało. W końcu patrzy i zdziwiona konstatuje, że skończyły się słomki w kubeczku. Szuka chwilę, w końcu znajduje i prawicą swoją (jeszcze mokrą od trzymania ściery) przekłada słomki z woreczka do kubka. Na koniec zaś bierze prawie gotowego drinka w dłonie i… tutaj mnie kompletnie rozwaliła – wyobraźcie sobie, że w tym dokładnie momencie ujmuje w dłoń szczypce i szczypcami tymi wkłada słomkę do szklanki. Ten gest ostatni, niczym grom z jasnego nieba, uświadamia mi, jaka z obserwowanej barmanki jajcara! Wersal na gnojowisku! To tak, jakby stać po pas w szambie i cieszyć się z posiadania czystego kołnierzyka. To, że potem wyjmowała nadmiar piwnej piany ze szklanek przy pomocy łyżki już mnie nawet nie ruszyło. Czymże bowiem jest jakaś tam łyżka w piwie w porównaniu z tym, że wszyscy amatorzy drinków i słomek już za chwilę będą mogli poczuć w ustach smak brudnej ściery do wycierania popielniczek? Hm…, ludzka wrażliwość ma różne poziomy. Wrażliwość pani barmanki zapewne różni się od mojej. Wiem, pewnie jestem przewrażliwiony, ale z drugiej strony zachowania opisane wyżej nie tylko kompromitują barmankę i lokal wraz z jego właścicielem. Pokazują też pewną nonszalancję i jak mi tu ma być do śmiechu?

W filmie „Sztos” jest scena, w której jeden z bohaterów reklamuje w restauracji zimną zupę. Kelner zabiera zupę do kuchni i wtedy drugi bohater informuje pierwszego, że przecież właśnie w tej chwili kelner na zapleczu pluje mu do talerza. To straszne… Tym straszniejsze, że nigdy nie będziemy pewni, że tak nie jest.
Kiedyś wchodziłem do pewnej restauracji i w drzwiach spotkałem znajomego kelnera. „Tu nie jedz” usłyszałem szept przy swoim uchu. Kurczę, skoro tam pracuje, to pewnie wie, co mówi. Wolałem jednak nie dopytywać dlaczego – czasem warto zaoszczędzić sobie kilku nieprzespanych nocy.

Lekarze alarmują: staliśmy się tak higieniczni, że utraciliśmy naturalną odporność na bakterie i zarazki. Tak to już jest, że wychuchane dziecko z piaskownicy zawsze jakieś paskudztwo przyniesie i co rusz trzeba je leczyć, podczas gdy umorusany mały kloszard z gilami do pasa, który zwykł był jadać kolacje na śmietniku, tryska zdrowiem. Przewrotnie to natura wymyśliła – z drugiej jednak strony kolacja na śmietniku chyba (nie próbowałem) jednak się nie umywa do tej przy świecach w porządnej restauracji. Pozostaje jeszcze tylko świadomość i wiedza o tym, co tak naprawdę konsumujemy, bo czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Cóż jednak zrobić wtedy, kiedy się widzi dokładnie to, co opisałem wyżej? Zwrócić uwagę, objechać i trzasnąć drzwiami? Tylko jakoś zawsze w takich sytuacjach słyszę: „No też coś! Jest się o co pieklić?” No właśnie… Jest o co?