Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Ledwie się człowiek na pięcie obróci, a tu myk i mamy nową restaurację. Tym razem włoska, w całkiem fajnym stylu i do tego w samym centrum Mikołowa. Niestety, nie jest najtańsza, ale to chyba jedyny, malutki zarzucik. Przez całą tam wizytę próbowałem wypatrzeć jakiś haniebny szczegół czy inne niedopracowanie. Cóż – lokal został dopieszczony w najmniejszych szczegółach i przy całej mojej złośliwej chęci wywleczenia im czegoś, muszę z pokorą przyznać, że się nie udało. Udało się za to całkiem przyjemnie zmniejszyć objętość portfela przy jednoczesnym zwiększeniu masy własnej – w końcu w przyrodzie nic nie ginie!

Włoskie lokale przyzwyczaiły nas do niezliczonej ilości past i makaronów, przy zdecydowanej przewadze pizzy, którą trudno oferować w ekskluzywnych restauracjach, bo pasuje doń, jak pięść do nosa. W końcu pizzę wymyślono z biedy: to przecież tylko ciasto obrzucone resztkami ze stołu, a więc coś, co można było zrobić szybko, wykorzystując walające się po kuchni odpadki. Podobnie zresztą wykombinowano nasz swojski bigos. Obydwie zaś potrawy „dla ubogich” powinny zrobić oszałamiającą karierę: pizzę znają na całym świecie, a bigos… byłby znany, gdyby obcokrajowcy umieli porządnie zakisić kapustę. Na pocieszenie pozostaje nam fakt, że czasem na zachodniej granicy trafiają się całe niemieckie wycieczki domagające się tej staropolskiej potrawy.

Na szczęście kuchnia włoska, to nie tylko pizza i spaghetti, co miałem okazję właśnie w Mocca d’Oro organoleptycznie stwierdzić. Na pierwszy rzut wziąłem drobiową wątróbkę, duszoną z cebulką w winie, na grzance (14 zł) i pomyślałem sobie, że między naszymi narodami musi być jakaś wzajemna nić porozumienia, skoro identyczną wątróbkę pamiętam z rodzinnego domu. Z tą różnicą, że tą domową obżerałem się niesłychanie, a tę włosko -mikołowską na talerzu trudno było znaleźć. Ale znalazłem w końcu, bo jestem wytrwały! Wiecie, luksus ma swoją cenę – wątróbki było sztuk dwa plus cebula z wierzchu, żeby na większe wyglądało. Całość zniknęła w mojej czeluści tak szybko, że kelner się pewnie zastanawiał, czy w ogóle mi ją przyniósł.  Gardło wygłodniałe przepłukałem francuskim stołowym winem (150 ml za 7 zł) i tutaj trzeba przyznać, że objętość lampki zadziałała jak miód na moje zachłanne serce. Do tego było całkiem przyjemne: trochę garbników, do tego mała kwaskowość – w sam raz pod wsunięcie czegoś jeszcze. No to wybrałem dużą krowę w małej krowie, czyli roladkę cielęcą nadziewaną mięsem wołowym, szpinakiem i mozarellą, w sosie na białym winie, z kluseczkami (28 zł). Słowo roladka słusznie występuje tu w zdrobniałej formie. Mimo jednak niezbyt dużych rozmiarów jest się czym zachwycić – szpinak i mozarella w jednym lekko chrupkim przysmaku. Do tego połączenie mięs, które zazwyczaj smakowi wychodzi na dobre i… kolejna lampka francuskiego stołowego. Muszę się przyznać, że tak sobie w tym Mocca d’Oro jadłem i jadłem i właściwie mógłbym tam zamieszkać. Ale wracajmy do rzeczywistości: przecież nie po to jestem coraz bardziej obszerny, żeby jeszcze czegoś nie popróbować. Farfale al salomone (18 zł) – cokolwiek to jest, ale jak brzmi! Brzmi tak, że wystarczy zamknąć oczy, by zobaczyć kroczącego przez pałacowe korytarze króla Salomona całego w… No właśnie w czym? W farfoclach jakichś? No trudno żeby kroczył w makaronie, bo w rzeczywistości danie to jest świetnym muszelkowym makaronem z kawałkami łososia i delikatnym sosem. Daniem tym zaś w Mocca d’Oro dopchałem się już dokumentnie.

Włoskie, czy nie, za to naprawdę pyszne – szkoda tylko, że mało i że kosztuje – najlepiej by było na tony i za darmo, ale przecież nie można w życiu mieć wszystkiego. Zresztą jak zobaczycie wystrój wnętrza tej nowej restauracji to stanie się jasne, że to i tak nie drogo. W końcu za odrobinę luksusu trzeba trochę zapłacić – z drugiej zaś strony wielka to przyjemność pobyć w restauracji, której właściwie nie ma czego zarzucić. Od razu w oczach stają słoneczne wzgórza Abruzji, ciepłe wody Adriatyku i tu w zależności od naszego kulturowego osadzenia: albo dumni Rzymianie z Aecjuszem Mniejszym na czele, albo też cwaniaczki z wąsikami i gnatami w przepastnych połach prochowca. Hm…, a może da się te dwie wizje Włoch połączyć – pomyślałem po powrocie do domu. W końcu wyszperałem w rupieciach rzymskie sandały, otworzyłem sycylijskie wino i przeładowując od czasu do czasu wiatrówkę zabrałem się do lektury Mario Puzo…

Restauracja Mocca d’Oro, Mikołów, ul. 1 Maja 23