Nigdy nie myślałam, że będę jeść śniadanie na plaży w Tel Awiwie, na Targu Karmel czy w dzielnicy Jemeńskiej. A tu proszę! To co mogłam zjeść, zupełnie zmieniło mój pogląd na kuchnię żydowską.

Podróż do Izraela zaplanowałyśmy w ciągu tygodnia, noclegi dogadałyśmy dzień przed wylotem. Cztery babki w różnym wieku, trzy matki (w tym jedna karmiąca – ja – chyba powinnam napisać osobny wpis o przygodach z mlekiem). Wszystkie cztery takie cwane, a pieniędzy wzięłyśmy… za mało.  Za mało na jedzenie!!! Ale i tak, to co było nam dane, to kulinarny wypas, kulturowy tygiel, pogoda jak w raju i niespodzianka za niespodzianką.

WP_20140108_002

W drodze na śniadanie w Jerozolimie

 

Bo wiecie, kuchnię żydowską znam z książek o kuchni żydowskiej – na przykład „Kuchnia żydowska wg. Rebeki Wolff”. Znam ją także z imprez w Polsce w Towarzystwach Społeczno-Kulturalnych Żydów Polskich i dzięki Gminom Żydowskim (dziękuję, za możliwość wspólnego biesiadowania i świętowania!).

WP_20140104_012

Sławne bułki za 15 szekli w arabskiej piekarni przy plaży w Tel Awiwie

 

Czulent, chałka, cymes z marchwi, knedelki z mąki macowej, mace braj, pipki gęsie, bajgle, gefilte fisz, gęsi smalec – to jadłam i w Katowicach i w Krakowie, a nawet w Lelowie. Tymczasem w Izraelu, natknęłam się na coś zupełnie innego.

bulki1

Jeszcze sławniejsze bułki z tej samej piekarni, z pieczarkami, cebulką i jajkiem

 

Podkreślam, że kasy na jedzenie miałam mało, każdy szekiel był na wagę złota, a jedzenie i produkty spożywcze w Izraelu są piekielnie drogie. Dlatego nie dane mi było stołować się w wypaśnych restauracjach, super barach, modnych lokalach. O nie! Jadłam to, co znalazłam na ulicy. To znaczy bardziej na bazarze, w piekarni, w barze przy drodze albo w miejscu, gdzie wchodziło sporo lokalnych.

bar carmel

Menu w barze na Targu Carmel w Tel Awiwie, od strony dzielnicy Jemeńskiej Ha’Kerem

 

Nasze posiłki to zwykle było śniadanie (mniej lub bardziej obfite – raczej mniej), przekąska w południe i obiado-kolacja późnym wieczorem (też raczej mniej niż bardziej obfita). I co polecam?

Jeśli śniadanie w Izraelu, to shakshuka. Ponoć każdy ma swój przepis na shakshukę, ale oględnie są to sadzone jajka, które „dochodzą” na patelni, na podduszonych wcześniej pomidorach z przyprawami. Posypuje się je kolędrą, kuminem, świeżą natką pietruszki. To ponoć najpopularniejsze śnidanie w Izraelu. Na pewno jest sycące – zjadłam pół porcji za 10 szekli.

shakshuka1

Shakshuka – porcja dla dwóch. Bar na Carmelu, Ha’Kerem

 

Druga sprawa to hummus, czyli pasta z ugotowanej ciecierzycy, sezamu (choć pan kucharz zapewniał, że sezamu nie było, ale może się nie zrozumieliśmy), oliwy, czosnku (ja czosnku nie czułam). Hummus podaje się jako sos, mazidło, smarowidło na kanapki, do falafeli, albo jako osobne danie.

Jak wyglądało śniadnie z hummusu? Prosto – pasta hummusowa, na to całe ziarna (nie wiem jak je nazwać poprawnie) gotowanej ciecierzycy, posypane chili, kolendrą lub natką pietruszki, i polane sosem ze świeżo wyciśniętej cytryny – tylko 10 szekli, a radość ogromna.

hummus

Hummus z dodatkami – oczywiście Targ Carmel, Tel Awiw

 

Na śniadanie jadłam też… falafele – czyli kotleciki z ciecierzycy z przyprawami. Wersji sporo, każdy smakował nieco inaczej, choć niby tak samo. Mój numer jeden to falafele na Targu Carmel w Tel Awiwie, w barze o nazwie, której i tak nie rozszyfrowałam, bo była po arabsku. Były z kawałkami papryki i kolendry w środku, pyszne, świeże, sycące. I tanie – ceny od 6 szekli w górę.

falafel1

Najlepszy falafel świata, Targ Carmel

 

Śniadania w Izraelu to również bajgle, bułki z duszonymi pieczarkami, cebulą pieprzem i wbitym na to jajkiem – na ciepło. Numer jeden w piekarni arabskiej przy plaży w Tel Awiwie. Ceny około 15 szekli za bułkę. Podziwianie wysportowanych panów, prężących ciała na plażowych, darmowych siłowniach – gratis. Aż mi było głupio, że tak jem, a oni tak ćwiczą i wyciskają.

bajgle1

Moc bułek na straganie, Targ Carmel w Tel Awiwie

 

Oczywiście na śniadanie można było zjeść sobie po prostu bułkę za 2 szekle dokupić warzywa, owoce czy cokolwiek człowiek chciał – wystawione na targu, poustawiane w piramidy w ilościach i rozmiarach przerastających oczekiwania. Niebo w gębie – w środku zimy!

warzywa

Takie widoki i na Carmelu w Tel Awiwie i na targu w Hajfie. Niezapomniane

 

Jogurcik, mleczko – o nie. Ceny wyrobów mlecznych porażały. Za każdym razem z jogurtem wygrywało… piwo, zwykle ukraińskie. Co poradzić – życie.

Żałuję jednego – ograniczonego budżetu. Bo na obiad, to dopiero można było posmakować delicji. Ach! Ale to już w kolejnym wpisie. Jak zbiorę siły w ten chłód nasz polski.

sniadanie w biegu

Śniadanie na ulicy, o tym właśnie mówię. Jerozolima – arabski handlarz bułkami i jajami na twardo…

 

 

Fot.: Pani Łyżeczka i Gosha!