Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski
Czy cappucino to kawa? Otóż nie. Kto by pomyślał… Całe życie pijąc cappucino byłem przekonany, że to kawa właśnie. Teraz okaże się pewnie, że nie mówię prozą, jak sądziłem po lekturze Moliera; nie mieszkam na Śląsku, jak mam w dowodzie; że Kopernik był(a) kobietą, a ja, to nie ja, tylko kuzyn mojego szwagra z drugiego małżeństwa. Matrix kpi z rzeczywistości. I pomyśleć, że sprawcą zamieszania jest realny i bezwzględny fiskus. On to, pośrednio, spowodował odkawienie cappucino.
Przedsiębiorczy właściciele kafejek poszli po rozum do głowy i wykombinowali. Mieli na uwadze, rzecz jasna, swój, a nie fiskusowy interes. Rozłożyli produkt na części składowe, przesunęli ciężar nazwy na co innego i otrzymali napój o obniżonej zawartości vatu. Pomysłowe. Wystarczy patrzeć na to samo i widzieć co innego. Każdy to może. Siedzę więc i myślę, gdzie by tu dla swoich bliskich trochę vatu zaoszczędzić. A gdyby tak, na ten przykład, bigos, jako wywar leczniczy z białej kapusty sprzedawać? Jako, że to lek wtedy będzie, to mniejszy podatek dodany być musi. Ja bym się nawet tą oszczędnością z klientami podzielił!
Szare na złote, w poszukiwaniu kamienia filozoficznego. Historia, która wcale się nie powtarza, ona trwa. Alchemia, czarna magia i hochsztaplerstwo. Nieczyste siły pragnące zawładnąć światem. Jak zwykle wszystkiemu winni są masoni, czarnoksiężnicy i przechodzący na czerwonym świetle. Czasem coś wypłynie, jak vat z cappucino. My, robaczki, pozostajemy w swoich domysłach…
W kwestii kawy nie trzeba wiele się domyślać. Jej aromat, smak, energia – dawno już zawładnęły ludźmi. Kawa w domu i zagrodzie, na każdym biurku i podwórku. Do rozmów biznesowych i do biznesu robienia. Gdzież tej kawy nam nie wpasują? Mamy: lody, likiery i jogurty kawowe, kawę na ławie, kawa-larzy, trus-kawę (podawaną w holdingach), kawa-lkadę, pi-kawę (dla matematyków i kardiologów), kawa-saki (połączenie dwóch napojów), kawkę (mała czarna ornitologów), jest też aria Kawa-radossiego – to sama radość, kawa-ł dobrej roboty.
Tyle pozytywnych emocji wiąże się nam z kawowym aromatem, a tu grupa trzymająca kawę, wypiera się jej. Dla pieniędzy. Takie niskie pobudki. Pyszne cappucino ze słonecznej Italii – ojczyzny Don Corleone. Nie nasza sprawa… Nas-troje w lokalu, was-troje z głośnika…
Ale popyt na kawę to mało. Trzeba pójść dalej – wymyślić coś ekstra. Coś dla wybrańców (wracamy do matrixa?). Chcesz – masz. Polecamy najdroższą kawę świata, która (osoby bardziej wrażliwe niż kontrolerzy vatu, proszone są o przejście do następnego aka-pitu!) wytwarzana jest z nie przetrawionych ziaren wygrzebywanych z lisich odchodów. Bogatym snobom życzymy smacznego.
Pewnie widząc zbliżający się koniec felietonu, zastanawiają się niektórzy z Państwa skąd wziął się powyższy tytuł? Nie będę tego dłużej ukrywał, przyznam się od razu. Dokonałem pewnej manipulacji. Licząc na większą czytelniczą frekwencję, pozwoliłem sobie na umieszczenie w tytule słowa: kawa!