Autorem wpisu jest: Brzuchomówca
Grecka tawerna przy Kartuskiej w Gdańsku nazywa się Lukullus. Lukullus był wodzem rzymskim kojarzonym z ogrodnictwem, uwielbiał przepych i z Grecją miał tyle wspólnego co Hannibal z Antarktydą, ale to mniej ważne. W końcu w restauracji nie jada się encyklopedii tylko jedzenie, a Lukullus wpada w ucho dość greckobrzmiąco. Do tawerny na Kartuskiej nawet to pasuje, bo greckopodobne są tu również kostiumy kelnerów, a nawet wystrój. Widać to po trudnym kompromisie helleńskich obrazków i płaskorzeźb ze staropolską strzechą nad barem, drzwiami rodem z eleganckiego hotelu oraz solidnymi meblami w stylistyce restauracji rycerskiej. Jedzenie także zbliżone jest do greckiego, za to obyczaje – nie bardzo.
Oto w karcie dań – obok sałatek z fetą i oliwkami, niezłymi interpretacjami baraniny i daniami stylizowanymi na kuchnię znad Morza Egejskiego – widnieje pozycja klasyczna: kalmary w cieście. Już Arystoteles wiedział, że danie to polega na panierowaniu, a następnie smażeniu w oliwie pokrojonych pierścieni workowatych morskich stworzeń. I tak jest wszędzie na świecie – poza Lukullusem. W Lukullusie bowiem kalmary w cieście składają się wyłącznie z ciasta.
Pierwszy pusty krążek wywołuje refleksję nad roztargnieniem kucharza. Drugi zdumienie. Trzeci irytację, czwarty – stanowczą potrzebę rozmowy z kelnerką. Kelnerka jest zaskoczona, ale zabiera rozgrzebane danie do kuchni obiecując jakieś wiadomości. Za chwilę wraca do stolika z tym samym talerzem i informacją, że to nowy specyfik (cytat dosłowny) Lukullusa: kalmary mielone. I to mielone tak drobno, że ich nie widać i nie czuć.
Rewelacja. Lukullus może się stać prekursorem nowej szkoły gotowania, ba! odkrywcą nowego kunsztu kulinarnego. Już czuję na podniebieniu ekscentryczny smak schabowych kotletów przyrządzonych tak bosko, że w środku nie widać ordynarnego plastra rozklepanego schabu. Już wyobrażam sobie wytworną solę w sosie cytrynowym, która nie grozi udławieniem ością, bo ryba jest czarownie niewidzialna. Już drżę na myśl o kołdunach w rosole, których nie trzeba łowić łyżką, bo są cudownie zmielone i rozpuszczone w bulionie. Czyż to nie fascynujące? W dobie mody na wirtualność, w niełatwych czasach gastronomii walczącej z kosztami, pomysł Lukullusa zwiastuje konkretny, choć niezwykle drobno mielony, sukces.