Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Nie dajmy się zwieść gościom w krótkich spodenkach. Są dumni z tego, że je noszą i rozpoznają się nawzajem, bo wyszywane na spodenkach hafty pozwalają im precyzyjnie określić z której dokładnie są wioski. Do tego po gębie potrafią dać równie dobrze, co poznać, czy biała kiełbasa jest oryginalnie monachijska czy też nie. Jednym słowem: Bawaria! Z całymi swoimi urokami: od górskich serpentyn, po wdzięki pucułowatej Heidi, której erotyczne przygody oglądaliśmy z zapartym tchem w erze wczesnego wideo. Zdaje się nawet, że cykl tych rozerotyzowanych filmików nazywał się Bawarskie Przypadki. Już sobie wyobrażam te znaczące uśmiechy tych, którzy te „przypadki” pamiętają!
Do odwiedzenia bawarskiej restauracji okazja wydawała się znakomita: oto świątecznie mnie odwiedził stary przyjaciel z lat dawnych, obecnie (od lat wielu) mieszkaniec Bawarii właśnie. Zatem nawiedziłem katowicki Wunderbar, by sprawdzić, czy jest tam tak samo fajnie jak kiedyś, kiedy odwiedzałem to miejsce stosunkowo często. Na pytanie o coś bozonarodzeniowego usłyszałem radosne zaprzeczenie z jednoczesnym zaproszeniem do spróbowania pozostałości po św. Marcinie. Wprawdzie to święto z końca listopada, ale jakże bawarskie! Otóż tam właśnie na świętego Marcina koniecznie trzeba spożyć gęś. A jak się nie ma gęsi, to jest pewne, że zostaniemy nią przez rodowitych Bawarczyków obdarowani. Zatem i ja dałem się skusić na nadziewane gęsie szyjki z pieca (24, 5 zł) plus bawarska sałatka ziemniaczana (10 zł) i obowiązkowy gorący precel (3 zł). Do tego popełniłem dramatyczny błąd zamawiając Warstainera (0,3 L za 8,5 zł), gdyż jak uświadomił mnie mój przyjaciel prawdziwe bawarskie piwa robią tylko i wyłącznie zakonnicy, a zatem dużo bardziej odpowiedni byłby Paulaner, niż jakiś wymysł przywleczony z północy!
Powiem szczerze i uczciwie: wszystko było naprawdę super. Gęsie szyjki miło chrupały roznosząc wokoło znakomity aromat, bawarska sałatka suto zaprawiona podsmażanym boczkiem też niczego sobie, a precel jak to precel: dobry i już. I wszystko byłoby naprawdę jak za starego dobrego Wunderbaru, gdyby nie jeden szczegół. Otóż ustaliłem wspólnie z kelnerką, że sałatka będzie w sam raz do szyjek, a precelek też tam się ładnie skomponuje. No i podochocony tym zestawem postanowiłem dzielnie znieść oczekiwanie. Hm… mniej więcej po pół godzinie byłem już wściekły. A kiedy ci goście, którzy przyszli po mnie byli już po konsumpcji swoich dań, a ja ciągle czekałem, przyszło mi na myśl, że muszę zaoferować swoje usługi kucharzowi, czyli pomóc w gonieniu tej gęsi po placu! Niechybnie bowiem gęś złośliwa nie dała się pochwycić i zaiwaniała przez podwórko ku utrapieniu kucharza i uciesze zebranej publiczności. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że gęsie szyjki otrzymałem dokładnie w czterdzieści minut od poczynienia zamówienia? W tym czasie po małym Warstainerze zostało już tylko wspomnienie, a burczenie w brzuchu zaczęło przypominać zagłuszanie Radia Wolna Europa w wiadomych czasach. W końcu litościwie nam panująca obsługa Wunderbaru przyniosła szyjki. Wrąbałem je nieludzko błyskawicznie i… a’piat od nowa rozpoczęła się gehenna oczekiwania na sałatkę. Jestem złośliwy z natury, więc zacząłem mierzyć czas: dokładnie w osiemnaście i pół minuty później dostałem sałatkę z ledwo letnim boczkiem. Kurde! Zacząłem uruchamiać dedukcję według nauk Artura Conan Doyla: skoro boczek zdążył wystygnąć, to znaczy, że sałatka została przygotowana wcześniej. A zatem stała gdzieś odłożona czekając na to, aż ktoś się nad nią zlituje i mi poda. To oznacza, że czekaliśmy wspólnie – sałatka na mnie, a ja na sałatkę i tylko Bóg raczy wiedzieć czemu, skoro akurat w trakcie mojej wizyty w Wunderbarze zajęte były raptem trzy stoliki! Dalszą część tej opowieści łatwo będzie przewidzieć: precla przyniesiono, kiedy już zapomniałem, że jadłem kiedykolwiek i jakąkolwiek sałatkę.
Hm… Bawaria to piękna kraina. Pełna zawieszonych na szczytach gór klasztorów, w których przedsiębiorczy zakonnicy produkują wszystko co tylko da się z rolniczych płodów: od serów, po wyśmienite ciężkie piwa. Do tego silni faceci w skórzanych spodenkach i pełne niewiasty ściskające niezliczoną ilość litrowych kufli na Octoberfeście. Mamy na Śląsku tej krainy namiastkę. Z dobrym żarciem lecz zupełnym brakiem poczucia czasu. Tak jest w Wunderbarze dzisiaj, co niestety przywołuje tęsknotę za Wunderbarem sprzed lat. I ten właśnie Wunderbar racz nam zwrócić Panie!
Restauracja „Wunderbar”, Katowice, ul. Plebiscytowa 2.