Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem tę restaurację nazywało się to Pub 21 i nie rokowało specjalnych nadziei na dłuższą bytność na restauracyjnym rynku. Wszystko z powodu braku jakiegoś zdecydowanego charakteru. Teraz jest tam restauracja Wojewódzka i dokładnie tak samo jak wtedy ma się wrażenie, że nie ma w tym wszystkim pomysłu, który mógłby odróżnić tę restaurację od wielu innych takich samych lokali. Straszna szkoda, bo w tej całej nijakości oferują znakomitą i niedrogą kuchnię, a więc jeden z najważniejszych warunków powodzenia jest już spełniony. Wystarczy jeszcze tylko… No właśnie, co?

Ostatnio, kiedy wyszło na jaw, że iluś zapaleńców próbuje ustalić czy na pewno krupniok to śląskie danie, żeby je zarejestrować jako potrawę regionalną, obdzwoniłem kilkanaście katowickich restauracji. I proszę sobie wyobrazić, że w ani jednej nie znalazłem tego naszego rodzimego specjału. Czyżby pod latarnią było najciemniej? W tym przypadku wszystko wskazuje na to, że pod latarnią panuje absolutny mrok. Jednocześnie tak wielu restauratorów dręczy się brakiem pomysłu na własny lokal. Szukają wzorców w angielskich klubach, zapominając, że dać Ślązakom rybę z frytkami do piwa, to tak, jak na przyjęciu u cioci palnąć taką gafę, po której wszyscy czekają, żeby pójść do domu. Krupniok to tylko jeden z przykładów na o wiele większe i szersze zjawisko. Bo podobnie jak na Pomorzu trudno znaleźć porządną knajpę marynistyczną, tak u nas śląską, nie wspominając już o górniczej. Za to restauracji bez pomysłu mamy, niestety, w nadmiarze.

Ale wróćmy do Wojewódzkiej, a właściwie do jej menu. Zamówiłem polędwicę w sosie roquefort (19,9 zł) z warzywami zapiekanymi z serem (5 zł) i sałatką z serem camembert (10,9 zł). Hm… jakoś mi tak przyszło na sery, a jak już na coś ochota przychodzi, to nie chce odpuścić i w tym miejscu doskonale rozumiem wszelkie zachcianki kobiet w ciąży. W końcu organizm dużo lepiej wie, czego akurat i w jakich ilościach mu trzeba. No i jak zamówiłem… I sobie siedziałem… I czekałem… I czekałem… I w końcu na myśl mi przyszedł Augustyn z Hipony ze swoimi rozważaniami o czasie. Nawet nie to, że czas upływa i trudno zmierzyć coś, co nie stoi w miejscu, ale jego słynną wypowiedź dotyczącą istnienia czasu sprzed stworzenia. No, jak wtedy mógł istnieć czas, skoro nie było żadnego „wtedy”? Otóż to, drodzy Państwo – wszystko wskazywało na to, że kucharz doskonale jest obryty ze św. Augustyna, którego teorię nie bycia żadnego „wtedy” przeniósł sprzed stworzenia na czasy nam jak najbardziej współczesne. Długość bowiem oczekiwania na posiłek w Wojewódzkiej oznaczać może jedynie tyle, że nie ma tam żadnego „teraz”. Czas nie istnieje i już.

Trzeba się temu podporządkować, bo to jedyne wytłumaczenie, kiedy się siedzi z pustym brzuchem, a nazamawiało się tyle dobrych rzeczy. Nawet chciałem sobie umilić czekanie lampką wina, skoro zauważyłem w menu pozycję „wino do posiłków”. Zapytałem natychmiast czy czerwone i wytrawne. I owszem, tyle że okazało się, że to Sophia. No, to nie umilę sobie oczekiwań. I wreszcie, kiedy już zapuściłem tam korzenie, a broda swobodnie opadała mi na kolana, pojawiło się moje danie. Powinienem w tym miejscu powiedzieć, że warto było czekać, ale jakoś mi trudno zebrać w sobie aż tyle uwielbienia dla Augustyna. W każdym razie polędwica była naprawdę warta grzechu. Wypieczona, a jednocześnie puszyście miękka. No i ten serowy sos ociekający z niej dookoła – nawet nie tyle zmieniający smak, ile doskonale go podbijający. Do tego trochę sałatki, żeby podniebienie mogło trochę odetchnąć i na sam koniec blanszowane warzywa pod serową skórką…

Rozmarzyć się warto zawsze, a po znakomitym brzucha wypełnieniu tym bardziej. W filmie „Mr. i Mrs. Smith” Angelina Jolie wychyla wódę z tzw. „gwinta”, a mimo to zachowuje klasę i urok należny jej urodzie. Od razu ma się ochotę z nią przynajmniej napić, nie wspominając o innych przyjemnościach… takich jak strzelanie z pistoletu do jeszcze ładniejszego od niej Brada Pitta, oczywiście. I dokładnie tak samo mogłoby być z restauracją podającą krupnioki, to tylko kwestia odpowiedniego kontekstu. A Wojewódzka? Cóż począć – byłaby straszna szkoda, gdyby wobec braku walących drzwiami i oknami klientów miała kiedyś zniknąć. Takie ciężkie czasy nastały, że sama kuchnia, choćby najznakomitsza, już powoli przestaje wystarczać. Podobnie rzecz ma się z Angeliną. Jest piękna i już. Ale czyż pistolety nie dodają jej jeszcze uroku?

Restauracja "Wojewódzka", Katowice, ul. Wojewódzka 21