Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Są rzeczy fajne i niefajne, a pomiędzy nimi są drzwi – oto co przyszło mi na myśl w stosunkowo nowej katowickiej restauracji. I to nie byle jakie drzwi – takie bowiem, których nie da się otworzyć. Pamiętacie serial „Hotel Zacisze” z szalonym Johnem Cleesem w roli głównej – w Vampie jest jeszcze zabawniej. Wspomniane drzwi nie mają z zewnątrz klamki ani żadnego uchwytu i żeby je otworzyć bieży ku nam kelnerka zza baru. O ile nas dostrzeże oczywiście, bo przez całą moją wizytę w tej restauracji kilku klientów nie radząc sobie z drzwiami odeszło z kwitkiem. Kiedy już znajdujemy się w środku, a dokładnie przy barze, serial zaczyna się rozkręcać: oto barman nalewa piwo, które zbytnio się pieni, więc z pokerową miną dobywa łyżkę, którą zaczyna grzebać w piwie celem usunięcia piany. W końcu, jak gdyby nigdy nic, chwyta za rolkę papieru toaletowego. Myślę: „no cóż, każdego może przypilić, najwyżej poczekam na piwo aż barman upora się z własnymi potrzebami”. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy obserwowany przeze mnie gość, miast pobiec z papierem do toalety zaczyna rozwijać rolkę i… wyciera tym papierem mój kufel!
„O żesz ty, cwaniaku monthy pythonowski” – myślę sobie odbierając kufel z jego rąk i po cichu się zastanawiając kiedy koleś wreszcie wybuchnie śmiechem, bo wierzę że to, iż mam do czynienia ze zgrywą, to rzecz pewna. Niestety… żadnej zgrywy – oni po prostu tacy są: uśmiechnięci, niezwykle mile nastawieni do klienta i jednocześnie zupełnie nieświadomi tego, co czynią! W końcu zamawiam potrawę wybierając ze stojącego na barze menu. „Z tej kartki to nic nie ma!” – informuje mnie monthypythonowiec – „z tego pan coś weźmie” wskazuje mi drugą stronę kartki zawierającą siedem potraw, na każdy dzień tygodnia inną. No dobra – decyduję się na kurczaka w sosie szpinakowym i aż się boję jaka też teraz niespodzianka mnie tu spotka. To dobry czas żeby rozejrzeć się w około –czerwonawe ściany, trzy kopie szkiców Leonarda da Vinci na jednej, stary telefon na korbkę na drugiej i… i to by było na tyle, jeśli nie liczyć kilku stołów wyjętych z piwnego ogródka. Do tego telewizor, szafa grająca i radio walące na cały regulator. No fajnie, ale gdzie tu vamp? Czy to vamp od wampirów, czy może od kobiety wampa? Nie wiadomo, bo nic tu nie nawiązuje do tej ciekawej nazwy. No, może tylko telewizor, w którym bez głosu leci Fashion TV katując widza tak anorektycznymi modelkami, że nawet jak której biust spod rozchełstanej bluzki na wierzch wyskoczy, to i tak nie ma czego oglądać! A zatem Vamp A.D. 2005 czyli chuda, wygłodzona tyka tak zamiatająca po wybiegu nogami – patykami, że już dawno powinna się wywrócić.
I tylko biedny Leonardo patrzący z jednej ze ścian wprost na telewizor pełny kobiet, co jak wiadomo dla niego nie koniecznie musi być interesujące… Przez chwilę jeszcze zawieszam wzrok na autoportrecie mistrza i już prawie słyszę, jak mówi: „I cóż uczyniliście chcąc zabrać mi tajemnicę? Czytacie Dona Browna zamiast czytać to, co ukryte w moich obrazach. Szukacie Graala, a nie wiecie jak dobrze go widać na Madonnie w Grocie. Eh, wy nieszczęśni…” Kąśliwą uwagę Leonarda przerywa wniesienie kurczaka w szpinaku (13,99 zł) i w tym momencie pojawia się w tej narracji pierwszy zwrot dramaturgiczny, bowiem filecik jest palce lizać! Znakomite połączenie panierowanego kurczaka ze szpinakowym sosem, który swą gęstą konsystencją dokładnie oblewa całość. Do tego frytki, surówka i zaczynam nabierać podziwu dla kucharza, jednocześnie coraz mniej z tego wszystkiego rozumiejąc. Ba, na dodatek zamawiam jeszcze wątróbkę z jabłkiem (13,99 zł) i już czuję jak wesołe iskierki zaczynają tańczyć gdzieś głęboko w środku. Wątróbka jest taka, jaką pamiętam z domu, którą przyrządza mój ojciec (tato – zacznij dodawać jabłka!) czyli doskonała! Jedynym minusem są jej rozmiary – zdecydowanie zbyt skromne.
A co na to monthypythonowcy? Nic: śmieją im się pysie i już teraz nie wiadomo kto tu z kogo ma większy ubaw. Na koniec pojawia się gość (chyba właściciel), prawie że poklepuje po ramieniu: „Dobre było, co?”. No jak tu skłamać? No pewnie, że dobre. Poza tym w tej cenie z piwem (4,5 zł) w centrum miasta naprawdę trudno cos znaleźć. Przed wyjściem jeszcze zerkam na Leonarda… Zaraz, zaraz… Czyżby pomiędzy tymi bujnym zarostem a resztką spływających z głowy włosów, malował się zgryźliwy uśmieszek? No pewnie, że tak, bo przecież od środka Vampa drzwi oddzielające rzeczy fajne od niefajnych dają się już bez problemu otworzyć…