Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Weźcie trochę słomy, żeby na sufit zarzucić, do tego tynkiem ściany zachlapcie i deskami poprzedzielajcie, żeby mur pruski udawało i dodajcie do tego całkiem przyjemną kuchnię, a powstanie z tego całkiem przyjemna restauracyjka. Taka, jak sosnowieckie Tam Tu. Jest tylko jeden problem – trudno ją znaleźć, skoro przejechałem ulicę Małachowskiego dwa razy tam i z powrotem nie potrafiąc jej z samochodu namierzyć. W końcu wyszedłem z auta, przetarłem oczy i znalazłem. W środku okazało się całkiem przytulnie, bo całość wystroju wnętrza tworzy coś pomiędzy kojarzonym z prozy Bruna sklepem cynamonowym, a dawnym miejskim salonikiem. „Nacierane” wszystkiego i trochę ciemno, czyli w sam raz, żeby sobie kulinarnie dobrze zrobić. A dobrze można sobie w Tam Tu zrobić głównie przy pomocy schabu faszerowanego a la Tam Tu (16 zł) z frytkami (4 zł) i zestawem surówek (4 zł). Zanim jednak doczekałem się schabu (wieczność cała) pozwoliłem sobie na kalmary w cieście (12 zł) pod piwko (0,5 L za 6 zł). Hm… jedne z lepszych kalmarów w cieście z tzatzykami jadłem za zachodnią Polską granicą z najzwyklejszej na świecie budce, gdzie przyrumienione krążki serwowano na papierowych talerzach. Zadziwiająca rzecz, bo do tej właśnie budki udawały się całe pielgrzymki smakoszy, niczym do źródełka z cudowną, uzdrawiająca wodą. Nawiasem mówiąc identyczny mechanizm działa od lat paru w Krakowie pod Halą Targową. Otóż swego czasu otwarto tam skromny kramik, który miał za zadanie zaopatrywać dostawców smażone kiełbaski. Dlatego też kramik do dzisiaj otwiera się o godzinie dziewiątej wieczorem. I co się dzieje? I pół Krakowa przerywa imprezy, wyskakuje na chwilę z pubu, żeby wtrząchnąć te legendarne kiełbaski. Byłem, próbowałem i „odpadłem”. I podobnie było z kalmarami w Niemczech, które nie mają sobie równych. W zestawieniu z nimi, te z restauracji Tam Tu wypadły blado, niestety. Na szczęście został mi jeszcze schab, który honor lokalu uratował w sposób absolutny. Najpierw podszedłem do niego ostrożnie, wyjmując po kolei z niego wykałaczki, którymi był spięty, żeby farsz nie wyleciał. No i zaczęło się – połączenie smaków dobrze wypieczonego schabu i suszonych, ale przecież słodkich owoców, okazał się naprawdę znakomity. Rąbnąłem go więc z zachwytem i poczuciem pełnej sytości, całkowicie zapominając o mizerocie kalmarowych krążków.
Cóż, mała Tam Tu okazuje się wcale przytulną knajpką i aż strach pomyśleć, że mógłbym nie posmakować jej kuchni, gdybym rzeczywiście jej nie znalazł. Ostatnio słyszałem, jak pewien dziwny człowiek, reprezentant Polski centralnej, na pewnym firmowym spotkaniu opowiadał pozostałym „japiszonom” o krwawych stosunkach śląsko – zagłębiowskich. W wizji tej przedstawiciele poszczególnych zwalczających się kultur wbijają żądne krwi kły we wszystko, co stanowi przedstawicielstwo kultury przeciwnej, czyli wrogiej. Oczywiście myliło mu się wszystko, od granicy na Brynicy, która miała przebiegać tuż za Spodkiem, do potoczystego śląskiego języka, którego jak twierdził, nikt nie jest w stanie zrozumieć. Zgadliście: chciałem wstać, dać w łeb i wyjąc mu migdałki. Niestety, nie poczyniłem tych wszystkich przyjemnych rzeczy, bo jestem grzeczny, ale i tak potem żałowałem. W każdym razie uzmysławia to jedno: ekranowy Bercik takim głupkom stworzył obrazek dwóch krain, jak z Guliwera: nienawidzących się, bo każda nacja inaczej obiera gotowane jajko. I potem idzie w świat wieść o naszej ksenofobii, zacietrzewieniu i barbarzyństwu, a przecież Brynica to nie Chiński Mur. Byłem przecież w Tam Tu, znakomicie zjadłem i miło spędziłem wieczór. No, dobra…, jasne że na wszelki wypadek miałem przy sobie paszport  😉

Restauracja "Tam Tu", Sosnowiec, ul.Targowa 3, wejście od ul.Małachowskiego.