Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Swego czasu był tu malutki pub, w którym poeci z socjologami rozmawiali o byciu w niebycie, zawsze podawano świeże piwo, a tosty miały gigantyczne rozmiary. No cóż… być może nie ma już prawdziwych poetów, bo zażenowani grafomanią silącej się na poetyckość prozy uciekli gdzie pieprz rośnie, albo też postanowili „znacząco” zamilknąć. Socjolodzy jak zwykle czują się znakomicie, bo tym draniom wszędzie dobrze. Tymczasem w miejscu dawnych dyskursów powiało nowością, która wciąż jeszcze budzi wielkie poruszenie. Otwarto mianowicie Sushi Club, czyli miejsce gdzie nie dość, że je się surową rybę, to jeszcze trzeba za to zapłacić! Próbowałem i muszę powiedzieć, że jest za co!

Zacząłem oczywiście od rolek sushi maki z rybą maślaną (24 zł) – niestety dużo mniejsze niż te w Tadayuki, ale za to równie dobre, szczególnie z dodatkiem wasabi i w całości głęboko zanurzone w sojowym sosie. Potrawa ta zdecydowanie przeznaczona jest dla amatorów specyficznego smaku, na który główny wpływ mają wspomniany wyżej chrzan wasabi oraz liście wodorostów nori. W japońskim „sui” znaczy kwaśny i rzeczywiście sushi ma lekko kwaskowy posmak. Ciekawa przy okazji jest historia tej potrawy. Otóż wzięła się ona ze sposobu przechowywania surowych ryb pomiędzy warstwami ryżu. W Sushi Clubie do sushi dostajemy jeszcze gorącą ściereczkę, jak na prawdziwą japońską restaurację przystało, służącą do wytarcia rąk, jeśli zdecydujemy się na konsumpcję sushi palcami. I w ten oto sposób z prostego posiłku robi się wcale niezły rytuał. Po sushi zamówiłem jeszcze warzywną zupę Miso shiru (5 zł) oraz kaczkę po japońsku z ryżem (36 zł). Zupa niczego sobie, natomiast kaczka absolutnie powaliła mnie na kolana: puszysta jak nie kaczka! Do tego ta kompozycja smaków ze śliwkami, do której to kompozycji nęcony zachętą kelnera dobrałem jeszcze japońskie śliwkowe wino (100 ml za 10 zł). Trochę drogo, ale koniecznie musicie tego spróbować!

Po pubie Da Da zostało jedynie ceglane sklepienie i szklane drzwi. Cała reszta wydaje się odmieniona: żółte ściany, proste meble, czerwony, podświetlony bar i całkiem urocze urządzenie grzewcze będące czymś w rodzaju kominka połączonego z żeleźniakiem. Do tego delikatna muzyczka w tle i w centrum miasta mamy kolejne miłe miejsce. Domyślam się, że sushi bary zaczną powstawać u nas, jak grzyby po deszczu (już wiadomo, że w centrum Katowic na dniach ma się otworzyć drugi). Świadczy to po pierwsze o tym, że chcemy popróbować czegoś nowego i nie boimy się nawet surowej ryby oraz o tym, że wszelkie kulinarne nowości przyciągają znudzonych biznesmenów w swych terenowych brykach. To na szczęście ten rodzaj pozytywnego snobizmu, który trudno zganić. Promuje on bowiem nowe kuchnie, nowe smaki i przy okazji nowe miejsca, powodując, iż oferta kulinarna centrum miasta musi wciąż się rozrastać, na co i ja przecież bardzo liczę. Idealna zaś sytuacja byłaby taka, w której poeci zechcieliby usiąść ponownie do nocnych rozmów z socjologami tym razem nad sushi i przy japońskim piwie. No z tym ostatnim to chyba trochę przesadziłem, bo jak do tej pory wszystkie japońskie piwa przypominały mi w smaku bardziej wodę po landrynkach, niźli ten szlachetny trunek. To w końcu poeci gęsto się zabawiali modnym w latach dziewięćdziesiątych na poetyckich salonach haiku, które wiadomo skąd się wywodzi…

Historia zatacza koło – jedne lokale zmieniają się w inne, korzystając z tych samych przestrzeni. Dobrze to czy źle jeszcze nie wiadomo? Dobrze, bo ruch w interesie wciąż nie ma zamiaru ustać, a źle, bo w końcu do niektórych z tych miejsc bardzo się przyzwyczailiśmy. Zatem epitafium dla Da Da musi być jednocześnie hymnem pochwalnych dla Sushi Clubu. W pierwszym z tych miejsc spędzaliśmy długie wieczory, z których zapamiętam ten, w czasie którego w towarzystwie mojego przyjaciela i pewnej pani redaktor analizowaliśmy pewien wiersz śląskiego poety wydrukowany w miesięczniku Śląsk. Poeta w wierszu twierdził, iż można przeżywać takie uniesienia (poetyckie lub miłosne), w których nie ma się ochoty na jedzenie. I tę właśnie myśl śmiałą poddawaliśmy w wątpliwość zgodnie uznawszy, iż na przetrącenie czegoś dobrego ma się ochotę zawsze niezależnie od okoliczności. Żal nam było poety i rozumieliśmy jednocześnie czemuż on ci taki chudy! Być może poeta ów dzisiaj (z pypciem na języku od naszego obgadywania) popróbowałby trochę sushi, zanim napisze jeszcze raz coś tak okropnego. By móc kochance swej – nocnej poezji kiedyś w blasku świec wyszeptać: poezja ma wrażliwa jest i nieogarniona, ale… sushi bym swoją drogą rąbnął!

Japońskie bistro Sushi Club, Katowice, ul. Jagiellońska 3