Autorem wpisu jest: Brzuchomówca
W etnicznym serialu telewizyjnym pod tytułem „Święta wojna” Bercikowi przyśnił się raz dziadek, który rzekł w tym śnie: „Oboczysz chopie, przyjdom tak ciynżkie czasy, że ludzie bydom jeść surowo ryba”. I stało się. W Polsce, którą dziadek Bercika opuścił przenosząc się na tamten świat, potrawą narodową powoli staje się sushi. Japońskie wodorosty otulające ryż i fragmenty rozmaitych podwodnych form życia – oczarowały rodzimych smakoszy i snobów, choć niekoniecznie w tej samej kolejności. Ale na punkcie skośnych zakąsek oszaleli przede wszystkim gastronomiczni biznesmeni, czemu trudno się dziwić: kulka gotowanego ryżu kosztuje pół grosza, skrawek surowego łososia dwa grosze, a jedno z drugim – sklejone zielonym chrzanem – piętnaście złotych. Nigdy nie uwierzę, że sushi wymyślono w Tokio, a nie w Tel Awiwie.
Najwięcej barów sushi w kosmopolitycznej części Europy mieści się w Warszawie, a najsłynniejszy z nich – przy ul. Moliera. Nazywa się „Sakana ” i jest miejscem kultowym. Zdobycie taboretu przy pływającym barze graniczy z cudem, a jak już się taboret znajdzie – można się do syta ocierać o liczne gwiazdy telewizji, bo „Sakana” jest ciasnawa i przeznaczona raczej dla filigranowych gejsz niż zapaśników sumo. W tej przytulności można też – wbrew własnej woli – słuchać gwiazdorskich dialogów: lekkich i błyszczących jak gula ryżu. I można jeść.
Jedzenie przygotowuje kilku wirtuozów marketingu, którzy nie tylko lepią świetne sushi (maki z pieczonym łososiem palce lizać), ale też opowiadają pasjonujące kawałki o warzeniu sosu sojowego, prywatnych obyczajach małży i preferencjach seksualnych zjadanych właśnie ryb. W efekcie goście, których stać na kupno tuzina wypasionych trawlerów do połowu łososia, gotowi są całować rękę czarodzieja sushi, który łaskawie podrzuci im na talerzyk dwa milimetry kwadratowe ryby, ale tak egzotycznej i wyjątkowej, że pasztet ze słowiczych języków wydaje się przy niej daniem banalnym.
Dlatego na Moliera jest fajnie. Społeczeństwo miejscowe i przyjezdne wali do „Sakany” drzwiami i oknami zostawiając tu kilogramy banknotów, bo wyczarterowanie do żołądka paru pływających talerzyków kosztuje drożej niż rodzinny obiad z kompotem w przyzwoitej gospodzie pod Radomiem. I nikomu nie przeszkadza fakt, że sushi stanowiło nie tak dawno temu pożywienie najuboższych dokerów w portach Japonii i Stanów Zjednoczonych, a Molier był komediantem.
Ale sushi jest bomba.
Sushi Bar „Sakana”, Warszawa, ul. Moliera 2-6