Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Kiedy czasem tęskno spozieram na zawieszony na kominkiem portret onegdaj miłościwie nam panującego cesarza Józefa II, co to chłopów z poddaństwa wyzwolił, Sejm Galicyjski zebrał i który nie doczekał czasów Franciszka I i nie musiał wiedzieć, cóż ten ostatni nawyrabiał, to jakaś taka mnie ochota nachodzi, żeby się od razu napić. Za pamięć Galicji ciągnącej się wzdłuż Karpat aż po Kudryńce, nad leniwie wijącym się Dniestrem. Jak widać w tej tęsknocie nie jestem osamotniony, skoro raz po raz powstaje coś z Galicją w nazwie, tak jak nowiutki hotel Galicja mieszczący restaurację Stara Poczta.
Sława tej stosunkowo nowej restauracji ucieszyła mnie bardzo, a każdym razie na tyle, żeby przedrzeć się przez nieskończone połacie brudnego śniegu i aż do Oświęcimia dotrzeć. W końcu trudno, żeby galicyjska restauracja znajdowała się poza galicyjskimi granicami. Muszę jednak przyznać, że przedzieranie się było warte zachodu, skoro w stylowo wypasionej po same pachy restauracji znalazłem danie, które chodziło za mną od dłuższego czasu i które niestety rzadko gości w naszych restauracyjnych menu. Chodzi o coturnix coturnix, czyli minimalistyczną wersję bażanta ważącą w całości średnio nie więcej niż 100 gr. Przepiórka, bo tak się ta ptaszyna zowie, jest bardzo przyjemnym ptaszkiem, szczególnie w wersji nadziewanej! W Starej Poczcie zaś podaje się ją tak właśnie z sosem porto i z dodatkiem blanszowanych warzyw (34 zł). Dobrałem do tego malutkie kopytka (4 zł), żeby malutkim przepiórkom przyjemnie na talerzu było oraz sałatę w sosie prowansalskim (6 zł), żeby z kolei tej wykwintności jakoś sprostać. Całość podlałem piwkiem (0,5 L za 5 zł), chociaż prawdę powiedziawszy bardziej by tu pasował jakiś ciężki, garbnikowy Cahors, ale z drugiej strony w tygodniu, który się dzięki św. Patrykowi wokół piwa kręci, jakoś trudno sobie tej przyjemności odmówić. Wydziobywanie widelcem na talerzu co smaczniejszych kawałków przepiórek i maczanie ich w sosie porto, by w końcu je pożreć, należy do jednej z najpiękniejszych czynności, której należy się oddać właśnie na wiosnę. Przebudza bowiem nasze wnętrze od zimowego zasiedzenia i jeśli wierzyć Indianom, którzy utrzymują, że spożycie jakiegoś zwierza daje nam jego męstwo i siłę, to powoduje również, że lekkość przepiórcza i nam się udzieli! Wprawdzie trudno mówić o lekkości w sensie wagi, skoro na mojej łazienkowej już dawno zabrakło podziałki, ale zostaje nam jeszcze lekkość ducha, a tej jak wiadomo kilogramy nie przeszkadzają. Na wiosnę zaś lekkość jest tym bardziej potrzebna, by stąpać lekko i zwinnie omijać to, co zazwyczaj na wiosnę w Katowicach spod śniegu po psach wyziera! No, ale może nie roztrząsajmy tego tematu – wszak tu o restaurację idzie.
A jest ona również godna uwagi ze względu na urok, który wokół rozpościera. Brzydka ulica, po drugiej stronie jeszcze brzydsze osiedle i taka niesamowita rzecz pośrodku. Wszystko dopieszczone, dobrane i wychuchane tak dokumentnie, że nawet panele podłogowe w tym wszystkim znakomicie solidną podłogę udają. Jest jeszcze piec kaflowy, zielony cały i oczywiście historia, która bije z tych murów, mimo ich ładnego odnowienia. Otóż w miejscu tym w porozbiorowych czasach ulokowano stację pocztową  stanowiącą istotny punkt połączeniowy Galicji z Prusami. Kto by w 1818 roku pomyślał, że na miejscu parkujących tu dyliżansów pocztowych zaczną się pojawiać najbardziej wypasione fury z biznesowej okolicy? I to nie te drabiniaste, ale ciemne, lśniące ze skórzanymi tapicerkami!
Niecałe dwa lata temu spędziłem kilka dni na Ukrainie, w uroczym pensjonacie z widokiem na szczyty Karpat i zaobserwowałem sprytnie, że tamtejsi mieszkańcy mówią o swej ziemi nie inaczej, jak tylko Galicja. Znaczy się duch w narodzie nie ginie! A tamte galicyjskie restauracje – no cóż…, mimo iż przerabiały wtedy właśnie etap schabowego z pieczarkami, można im było wróżyć wielką przyszłość. Bo w końcu kiedy człowiek obmył swe grzeszne ciało w rzece Prut, to pierwsze, co mu przez myśl się przekołatało, to wrzucenie w ogniskowy żar kilku dorodnych ziemniaków podkradzionych z pola, a tak właśnie zaczyna się wyrabiać gust kulinarnego konesera. I tak jak kiedyś potężny Lwów nadawał restauracyjny sznyt galicyjskiej ziemi, tak teraz rolę kulinarnej stolicy w tym względzie przejął Kraków. Zauważmy jednak, że tak czy siak, to cały czas Galicja, na której obrzeżu w temacie świetnych restauracji Oświęcim zaczął się śmiało z szeregu wychylać…

Restauracja Stara Poczta, Oświęcim, ul. Dąbrowskiego 119