Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
"Na zdarowie" powiedział do mnie miły pan siedzący po drugiej stronie góralskiej ławy i pociągający z piersiówki. Dookoła padał śnieg, szusowali narciarze, a ja odpoczywałem po pierwszym w tym sezonie zjeździe. Grzane wino pomagało mi w tym odpoczynku wielce, więc wzniosłem kubeczek w górę i przepiłem do biesiadnego sąsiada. Wtedy przy okienku, przy którym zamawia się coś dobrego, odezwał się również miły głos: "Ein bier bitte" Hm… Zrobiło się międzynarodowo, by nie rzec: światowo. Przetarłem oczy – na wszelki wypadek, żeby sprawdzić, czy nie jestem czasem gdzieś na alpejskim lodowcu. Nie, Szczyrk jak się patrzy, kolejka z tymi samymi drewnianymi siedziskami, góralska buda z góralami grzejącymi niemiłosiernie słodkie wino i te same bramki na magnetyczne karty oblężone przez amatorów narciarstwa. Signum temporis – pomyślałem zapinając dechy, żeby zjechać na sam dół. Gdzie? Oczywiście do Starej Karczmy na austriacki poncz!
Jest tam wszystko, czego człowiekowi po takiej śnieżnej mordędze trzeba: lekko rzęzi w tle góralska muzyczka, ogień wesoło trzaska w kominku, a nad głową straszą stare wypchane ptaszyska. No i oczywiście góralka w kierpcach z uśmiechem od ucha do ucha: "Ale koniecznie musi pan tego ponczu spróbować", po czym odwraca się do innego stolika w celu uzyskania aprobaty dla swojego pomysłu: "No, nie?". "No pewnie"- odpowiada towarzystwo przy sąsiednim stole już akuratnie ponczem nakarmione! "No to może polewkę czosnkową?" brnę dalej w dyskurs kulinarny. "O! Polewkę bardzo dobrą mamy!" Nie zgadniecie co zrobiła w tej właśnie chwili? Oczywiście odwróciła się do tego samego, co przedtem stolika z pytaniem "No, nie?". "No jasne" – odpowiedziało towarzycho "my tu specjalnie na nią przyjeżdżamy". Kurczę, myślę sobie, zmówili się czy co? A może jestem w ukrytej kamerze i potem mnie będą pokazywać w jakimś koszmarnym "Śmiechu warte"? Wśród wymiotujących niemowlaków i przewracających się panien młodych? Nic z tych rzeczy – po prostu słodkiej góralce nie odmawia się odpowiedzi, bo przecież jak się zdenerwuje to jeszcze sztachetą przez plecy przejedzie i będzie bolało. Atmosfera, jak za starych, dobrych czasów. Do tego jeszcze przekładaniec gaździny z czosnkiem, szynką i serem (18 zł), cała masa surówek (4 zł) i zasmażana kapusta (4 zł). No i jeszcze ten austriacki poncz (10 zł). Czasy się zmieniają, podobnie jak obyczaje. Na stoku mówi się po rosyjsku, w góralskiej karczmie pije się austriackie poncze i po co tu w ogóle daleko wyjeżdżać? Coraz bardziej rozumiem Woodego Allena, który słynie z tego, że nie wyściubia nosa poza swój ukochany Nowy York. Wprawdzie Śląsk z Nowym Jorkiem trudno porównać, ale poczucie niechęci do jego opuszczania może być przecież takie samo. Bo w sumie na co tu narzekać – mamy pod dostatkiem rozlewisk wodnych latem i gór zimą. Przydałby się jeszcze dostęp do morza, ale podobno Ruch Autonomii Śląska już nad tym pracuje!
Zabrałem się wreszcie za przekładaniec gaździny – panierowany zawijaniec wypełniony szynką i suto obsypany parmezanem. Dobre, ale czy aby na pewno góralskie? Już ten poncz cały jakoś mi tak na góralski nie wyglądał, a pyszny krem czosnkowy to już w ogóle… Ale z drugiej strony cóż w tym złego? Bo na przykład czemu akurat w góralskiej chacie nie moglibyśmy zamówić sushi? To by dopiero było krzyku! A gdzie kulturowa tożsamość? A gdzie tradycja? Jak się ma w tym wszystkim młodzież odnaleźć? Obawiam się, że już dawno się sama odnalazła – wystarczy wsłuchać się w język, którym mówią, a będzie od razu wiadomo, jak pięknie tożsamość całą szlag trafił.
Zawsze jednak zostaje nam odrobina wyobraźni, by zajrzeć na hale i dostrzec tam stojącego pod wiatr bacę. W kierpcach, z ciupaską i najnowszym I-podem na uszach. Patrzy w dal skupiony, piękny niczym słowacki Janosik i w dali tej widzi całego swego świata pamiętanie. Tradycję ojców, kwaśnicę gaździn i dziecków kole chałpy kupę. I myśli sobie: "Eh, durnowate te kiepry, durnowate, ale dyć dutki dają…" I tym optymistycznym akcentem…
Restauracja góralska "Stara Karczma", Szczyrk, ul. Myśliwska 2