Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Po ostatniej przygodzie, podczas której o mało nie skonsumowałem pudełka po małżach w sałatce, postanowiłem sobie wynagrodzić to straszne kulinarne cierpienie i sprawdzić, co słychać w jednej z, moim zdaniem, lepszych restauracji. Dlaczego lepszych — bo takich, jakie najbardziej lubię: małych, rodzinnych i przytulnych! Świadomość, że istnieje sobie coś, co się od lat nie zmienia i na co można liczyć. W końcu po co zmieniać coś, co dobre? No właśnie, nie ma to jak stare, wypróbowane miejsce.
Katowicka Selene zdała egzamin z próby czasu i to chyba na piątkę. Po pierwsze utrzymała się na tym trudnym rynku, a po drugie jakoś nie dotarły przez ten czas do mnie żadne sygnały, że się tam pogorszyło.

 

Na początek chłodnik Selene z jajkiem (10 zł) reklamowany standem już na ulicy. Hm… pyszny, tylko jak na chodnik trochę zbyt ciepły. Do tego duże piwko (0,5 L za 6 zł) i zacząłem się dopiero rozgrzewać. Efekt tego rozgrzania łatwo było przewidzieć – zamówiłem półmisek Selene (34 zł), czyli zestaw trzech grillowanych rodzajów mięs z kiszoną kapustą, ogórkiem i pyziakami. Te ostatnie okazały się połówkami ziemniaków w mundurkach z sosem przypominającym tzatzyki. Mięsa oczywiście wypieczone jak należy i tylko trochę czosnku zbyt dużo, ale po zgarnięciu widelcem na bok, można się było oddać obżarstwu, jak się patrzy. A patrzy się (przynajmniej w wewnątrz) też niczego sobie. lokalik mały i z charakterem. Przytulny mimo wielgachnych metaloplastycznych krzeseł. Selene zaś… No właśnie – to przecież piękna historia. Selene rozkochuje w sobie samego Zeusa, potem daje się zwabić do lasu niejakiemu Panowi (kawał szczęściarza!), by w końcu umierać z miłości do Endymiona. Prosi więc Zeusa, by ofiarował jej wybrankowi wieczną młodość. Ten jednak (zazdrośnik jeden) spełnia jej życzenie, z tą jednak różnicą, że oprócz wiecznej młodości pięknemu Endymionowi ofiarowuje również wieczny sen. I tak co noc rozpaczająca z miłości Selene wędruje po niebie, zatrzymując się na chwilę nad grotą, w której jej ukochany pasterz śpi snem wiecznym, szepcze mu miłosne zaklęcia, lecz nie może go obudzić. Ups…, ale złośliwy ten Zeus!

A potem, wraz z rozwojem cywilizacji technicznej w początku dziewiętnastego wieku pojawili się selenauci – owładnięci tylko jedną myślą szaleńcy: polecieć na księżyc. Polecieć tam i wbić w księżycowy pył flagę mającą zaświadczyć o potędze ludzkich umiejętności. Oni naprawdę wierzyli, że można wyrwać się z Ziemi w metalowej nitowanej rakiecie, że wystarczy włożyć na głowę wypolerowany hełm, by spełniły się marzenia. Bo istotą idei selenautów było dotrzeć do celu, do srebrnego globu, by przekonać się, że to nie osiągnięcie celu jest ważne, ale sama do niego droga. W końcu przecież ileś lat później Amstrong zrobił ten pierwszy krok. Nie ważne czy na księżycu, czy jak chcą niektórzy – w specjalnie przygotowanym filmowym studiu, by oszukać ludzkość. To nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, że dla milionów ludzi siedzących przed czarno – białymi telewizorami spełnił się sen. Największy, być może śniony również tak długo przez Endymiona! I nawet gdyby rzeczywiście, jak chcą poszukiwacze spiskowej teorii dziejów, pierwszym zdaniem wypowiedzianym przez Amstronga miało być: "nie jesteśmy tu sami!" to i tak dobrze, że go nie usłyszeliśmy.

Cóż wówczas zapatrzona w srebrne ekrany ludzkość by miała począć? To tak, jakby przebudzony kochanek Selene w pierwszym zdaniu oznajmił: "o jej, jaka ty jesteś brzydka" i ochoczo pobierzył by w stronę zakłopotanego Zeusa. W końcu kiedy pokazać głupcowi palcem księżyc ten patrzy na wskazujący palec! Eh… mit o Selene przemierzającej niebo i powtarzającej wciąż te same magiczne zaklęcia, które i tak nie działają wskazuje jednak, że są rzeczy pewne na tym świecie. Pewne jest to, że Endymion i tak się nie obudzi, że na nocnym nieboskłonie można dojrzeć sunącą Selene i to, że są w Katowicach miejsca, gdzie zawsze można dobrze zjeść. Niewiele tych pewników, ale zawsze coś!

Restauracja "Selene", Katowice, ul. Sokolska 65

Restauracja już nie istnieje (przyp.red.)