Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

W filmie „Constantine” anioł Gabriel o złotych loczkach dziwi się wielce, kiedy z pięknych skrzydeł, po starciu z niejakim Lu, zostają smutne wypalone strzępy. W innym filmie John Travolta, grający archanioła Michała, z nostalgią wspomina czasy Jeruzalem, co oczywiście nie przeszkadza mu kopcić cygara i obmacywać kobiece krągłości. Nicolas Cage w „Mieście Aniołów”… rezygnuje z bycia aniołem i to dla lekko zeschniętej Meg Ryan. Hm… Pozycja anioła w kulturze zdaje się spadać na łeb na szyję, a tym czasem w Mikołowie przyszło komuś na myśl, by restaurację pod anielskim wezwaniem uczynić!  
Wchodząc do środka, zastanawiałem się jakąż to anielską muzyką zostanę uraczony i jedyne, co przychodziło mi w takich okolicznościach na myśl, to oczywiście rozedrgane dźwięki Edagara Freze. Nie wiadomo bowiem czego tak do końca można się spodziewać w Niebiesiech z wyjątkiem jednego – otóż mają tam na pewno wszystkie płyty Tangerine Dream! W restauracji Pod Aniołami w roli anielskiego muzykanta występował Sting, któremu anielskość też nieźle wychodzi, więc nie ma co narzekać. Jeśli zaś idzie o wystrój, to też jest całkiem miło – ceglany bar z powodzeniem udający pruski mur, pastelowe ściany i meble made in Ikea, całkiem zgrabnie się razem komponują. Do tego cała masa aniołków pod różnymi postaciami: frasobliwych figurek, na nostalgicznych obrazach, a nawet pod postacią dzwoneczków nad barem.
W menu króluje kuchnia ormiańska, nie brak też potraw powszechnie znanych, za to z anielska nazwanych. Postanowiłem spróbować z każdego po trochu, czyli zupy ormiańskiej Piti (6,5 zł) z baraniną, wołowiną i cieciorką. Ta ostatnia haniebnie z wyglądu przypomina wrzucany nagminnie do zup w lokalach gastronomicznych groszek ptysiowy – na szczęście tylko z wyglądu, bo w smaku mamy już do czynienia z bardziej wyrafinowaną przyjemnością.
Zupa zaś niczego sobie, z lekko „gulaszowatym” posmakiem, co nadaje jej dodatkowo urody, bo gulasz przecież to znakomita potrawa. Zanim zamówiłem drugie danie, postanowiłem przepłukać zachłanność swoją winem. Tutaj, niestety, Pod Aniolami nie ma się czym pochwalić. Jedyny możliwy wybór (chyba, że ktoś gustuje w Sophi!) padł na hiszpańskie czerwone półwytrawne Marquez (100 ml za 9 zł). No, wypiłem, bo pić mi się chciało, ale to wprawdzie jedyny powód, dla którego można zetknąć podniebienie z czymś takim. Wino było słodkawo – mdłe, jakby ktoś do Sangrii wrzucił namydlone landrynki, po czym wylał całość na podłogę w strażackiej remizie i dla niepoznaki powycierał szmatą. To, co znajdowało się w moim kieliszku mogło być efektem wykręcenia tej szmaty! Wiem, czepiam się wina, bom przywykł do łaskotania podniebienia przez niebiańskie smaki win na różnych degustacjach, ale trudno. Na szczęście coraz częściej potrafimy rozróżnić przednie wino, od byle czego!
Kiedy jednak pojawiło się na stole drugie danie, natychmiast zapomniałem o nieudanym Marquezie: niebiański warkocz (38 zł) czyli zaplatane polędwica, schab i kurczak z ziemniakami, kapustą i żurawiną. Wyobraźcie tylko sobie ziemniaki w łupinach, lekko nadkrojone na czworo, stojące w rządku obok ziemniaków też w łupinach, tyle że wydrążonych i nadzianych skwarkowym farszem plus zasmażana biała kapusta na jednej kupce i gorąca czerwona na drugiej. Już nie musiało nic przygrywać, bo wbiłem zębiszcza w warkocz i od razu poczułem możliwość istnienia Raju na ziemi. Danie jest naprawdę znakomite, wspaniale zróżnicowane smakowo i godne polecenia! Wiem, że w tych anielsko – niebiańskich okolicznościach zabrzmi to nie najszczęśliwiej, ale naprawdę jest warte grzechu…
Potem już tylko siedzieć i rozmyślać o aniołach, o ile są tu gdzieś jeszcze i wciąż chce im się tą wstrętną ludzkością przejmować. Bo przecież tak z drugiej strony, to takiemu aniołowi jednemu z drugim wcale w ich anielskim życiu nie jest lekko. Weźmy na przykład mojego anioła (o ile jeszcze mam takowego, bo ja na jego miejscu już dawno bym zrejterował), który stoi mi za plecami, kiedy w restauracji wpycham w siebie te różne dobre rzeczy. Nie dość, że mu ślinka cieknie, to jeszcze musi uważać żebym się przypadkiem, ku uciesze gawiedzi, czymś dobrym nie udławił. To jest dopiero ciężka robota, co nie?

Restauracja Pod Aniołami, Mikołów, ul. Katowicka 44