Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Kraków zawsze jest magiczny – czy mijamy na Rynku niezliczone ilości ludzkich rzeźb kłaniających się za wrzuconą monetę, czy kwiaciarki oblepione gołębiami, czy też tęsknie wyczekujemy aż w którejś z setek przyrynkowych knajpek ktoś wreszcie powie coś po polsku. Co więcej – te krakowską magię trudno zepsuć – choćby nie wiem jak się starali przeróżni politycy. Zawsze będzie tam galeria Mleczki, w której nabyłem koszulkę z napisem „nie mów do mnie misiu” i zawsze na Brackiej będzie padał deszcz. Do Krakowa się nie jeździ – do niego się wraca, bo przecież zawsze z nim mamy jakieś wspomnienia. Nostalgiczne, a jakże: jak na przykład to, w którym pracując dawno temu w pewnej gazecie umówiłem się na wywiad z pewną, dziś bardzo znaną aktorką. Siedzieliśmy w środku nocy, po przedstawieniu, w knajpce naprzeciw Teatru Starego i gadaliśmy o klimacie tego miasta. Potem dostała nagrodę Zelwerowicza i zrobiła się sławna – jak to w Krakowie. W innym wspomnieniu, witaliśmy ze znajomymi któryś z kolejnych Nowych Roków na Rynku, pośród wrzasku współbiesiadników i rockowych kapel z estrady. Kiedy indziej tam właśnie zaczęło się coś bardzo ważnego w moim życiu… Do teraz jest przy mnie, ma blond włosy i właśnie pijemy razem poranną kawę…

I jak tu teraz nie napisać czegoś nostalgicznego, szczególnie że wybrałem się niedawno do krakowskiej „Nostalgii” przy Karmelickiej. Jak w większości krakowskich restauracji i tu czujemy się, jakbyśmy weszli do dużego pokoju: jest kominek, staromodny wieszak na ubrania i odruchowo zaczynamy rozglądać się za kapciami. Do tego trochę bibelotów, luster i obrusików. Jak w domu, panie dzieju! Siadam wreszcie do stołu, otwieram kartę dań i nie ma wątpliwości czego będę próbował. Otóż „Nostalgia” ma absolutne mistrzostwo świata w przyrządzaniu pierogów. Słyną nie tylko na zachód od Wisły i nic w tym dziwnego, bo rzeczywiście są znakomite. Ale zanim wejdę do Raju, trzeba przygotować odpowiednio kubki smakowe. Zamawiam więc boczniaki czosnkowe na sałacie (10 zł), by ich silny smak wprowadził  podniebienie na tę delikatność wielką. Do tego piwo (0,5 l za 7 zł) i już mamy pierwszy kulinarny komplecik z głowy. Boczniakami się oczywiście nie zawiodłem – rozpływały się w ustach, idealnie przyprawione, weszły we mnie, jak nóż w ciepłe masło.

Potem chwila oddechu – w sam raz, by zastanowić się nad rodzajami pierogów. Otóż ja, drodzy Państwo, znam dwa podstawowe rodzaje: pierogi w dniu ich przyrządzania i te nazajutrz i sam nie wiem, które lepsze. Te pierwsze świeżutkie, gotowane i wielce delikatne, czy te drugie: przysmażane na patelni. Ostrzejsze, chropawe, ale jakże znakomite. W „Nostalgii” na szczęście znają oba rodzaje, więc wszelkie występujące tu odmiany pierogów można spożyć ugotowane lub przysmażone. Zabrałem się za pierogi z cielęciną i masłem szałwiowym (18 zł) w wersji gotowanej. Powiem tak: ten taniec obfitości na moich kubkach smakowych przyprawił mnie o pewność – bez wychodzenia z „Nostalgii” byłem gotów się zakładać, że właśnie w tej chwili na Brackiej zaświeciło słońce. Choć na chwilę, ale chwila przecież wystarczy, by zeżreć pierogi łakomie jak tylko na to organizm pozwala, bo przecież czekają na mnie jeszcze pierogi ruskie (16 zł) tym razem w wersji smażonej. Nie powiem, że po ich konsumpcji na Brackiej pojawiły się kokosowe palmy i półnagie dziewczęta z kwiatami we włosach serwujące zimne drinki, ale mniej więcej wiecie o co chodzi.

Do Nostalgii się wraca, podobnie jak do Krakowa. Po pierwsze dlatego, że sama nazwa kusi nas do wspomnień. Ale jest tam jeszcze jedna rzecz, która kusi. Już teraz chyba nie ma wątpliwości jaka…

Restauracja „Nostalgia”, Kraków, ul. Karmelicka 10