Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Postanowiłem odwiedzić katowicki Labirynt, żeby sprawdzić, czy dalej jest jedną z ciekawszych katowickich restauracji, jak się o nim mówi. Początek był wcale obiecujący – klimatyzowane wnętrze, jedna z lepiej „zrobionych” katowickich piwnic i nastrojowa muzyka w tle. Właściwie tylko lampki do wina mogłyby być większe, bo te których używają można kupić na byle promocji w hipermarkecie. Zamówiłem… przynieśli i… nagle stała się rzecz straszna. Nie dość, że tam więcej nie pójdę, to jeszcze proponuję omijać ten lokal szerokim łukiem. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię, z tym tylko, że Czytelnicy o słabych nerwach powinni w tym miejscu skończyć lekturę tego tekstu.

Siedząc wygodnie rozparty w fotelu, a będąc jeszcze pod wrażeniem wywieszonych u wejścia podziękowań, w których różne znane osoby polecają Labirynt postanowiłem zamówić na początek krewetki na sałacie z sosem koktajlowym w aromacie koniaku (16 zł),  karkówkę nadziewaną orzechami, migdałami i czosnkiem w sosie mięsnym z kluseczkami szpinakowymi i zestawem surówek (29 zł) oraz lampkę czerwonego chilijskiego wina Santa Rita (14 zł). Wino i owszem całkiem przyzwoite, choć mogło by być co najmniej o połowę tańsze. Cóż jednak – skoro jesteśmy w restauracji uchodzącej za jedną z lepszych w Katowicach, to tę astronomiczną cenę jakoś łatwiej się znosi. W końcu wjeżdża sałatka – apatycznie podana, aż się chce w nią zatopić widelec. Zatapiam więc i bach: krewetki znakomite, warzywka świeże… No to drugi raz nabieram sałatkę na widelec i nagle, niespodziewanie czuję, że coś jest nie tak. Kurde, twardy cos ten ogórek – myślę sobie. A może to nie ogórek tylko część jakiejś sałatkowej dekoracji? Przeżuwając coraz ostrożniej przyglądam się talerzowi i ze zdziwieniem widzę, że żadnej na nim dekoracji nie uświadczysz. Zatem tu rodzi się pytanie za 100 punktów: co więc twardego i płaskiego miętoszę w ustach właśnie? Hm… Wyciągam tę tajemnicę paluchami z paszczy i okazuje się, że dobre kilkanaście sekund próbowałem skonsumować jakiś tajemniczy fragment plastikowego pudełka! Przez chwilę zastanawiałem się czy puścić pawia od razu prosto na stół czy poczekać na kelnerkę?

Poczekałem i pokazałem jej tajemniczy plastikowy przezroczysty prostokącik o wymiarach mniej więcej 1,5 na 3,5 cm. Pani ujęła go w dłoń i pomaszerowała do kuchni się wywiedzieć. Mówię wam, gdyby nie to, że walczyłem z odruchem wymiotnym byłbym przekonany, że w Labiryncie postanowili nakręcić drugą część Monty Pythonowskiego „Sensu życia” z rozwinięciem restauracyjnej sceny. Tym razem zamiast miętowego opłatka częstuje się grubasów kawałkiem plastiku, żeby taniej było. Po chwili wróciła pani kelnerka i powiedziała, że przeprasza, ale kucharz otwierał plastikowe opakowanie z małżami i widocznie mu część do mojej sałatki wpadła. W tym miejscu pragnę zwrócić szanownej publiczności uwagę, że w mojej sałatce były krewetki a nie małże, co oznacza, że kucharz otwierał jakieś obce pudełko do jakiegoś innego dania nad moją sałatką i nie zauważył, jak mu fragment pudełka sałatkę mą użyźnił. A nawet gdyby to kelnerka się przejęzyczyła i kucharzowi wpadł do sałatki fragment pudełka z krewetek, to cóż to do jasnej cholery za różnica? Przed wyjściem (rozumiecie, że na dalszą konsumpcję czegokolwiek w tym lokalu już nikt by mnie nie namówił!) zapytałem jeszcze tylko czy kucharza czasem nie zastępuje dzisiaj ślusarz? Nie zastępuje. Aha, no to do widzenia!

Ledwo się przez nasz wortal przetoczyła dyskusja o higienie w restauracjach, a tu nie trzeba było długo czekać i bęc. W jednej z podobno lepszych knajp wpadka taka. Wniosek nasuwa się jeden. Katowicki Labirynt nie jest już żadną „jedną z lepszych knajp” – jest zaflejtuszoną budą, w której konsumpcję czegokolwiek można życiem przypłacić i w której klienta traktuje się jak świnię przy korycie. Nie zasłużył na miano restauracji i powinno się zamknąć go jak najszybciej. A właściciel ze wstydu powinien się udać na zagraniczną banicję i więcej się gastronomią w życiu nie zajmować. A tak przy okazji – w Sanepidzie byli tego samego zdania!  

Restauracja "Labirynt", Katowice, ul. Staromiejska 12

Od redakcji: recenzja powstała przed zmianą właściciela, która dokonała się jesienią 2006 roku.