Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Ustroń budzi się z przedzimowego snu powoli, jakby mu przywalił obuchem. Leniwie otworzył oczy, ucieszył się że śniegu kupa, ale… niestety turystów tu, co pies napłakał. Oczywiście owczarek, bo jakiemuż innemu psisku chciałoby się za turystami płakać. To dziwne uczucie chadzać po prawie pustym Ustroniu, brodząc po kolana w śniegu. Zazwyczaj jest tu przecież pełno ludzi. Ale nic to, już pewnie w weekend nadciągną tłumy – w końcu na wiślańskie stoki stąd tylko rzut beretem.

Kiedy trafiłem w końcu do rozświetlonej nocą Karczmy Góralskiej, już od progu zderzyłem się ze ścianą dźwięków wydobywanych przed dwie panny ze skrzypcami i młodego górala z akordeonem. Nic im nie przeszkadzało – tupali nogami do rytmu i przebierali palcami po instrumentach. Kiedy zaś ucho się do tego przyzwyczaiło, można było (czekając przy barze, bo zamawia się tutaj samemu) rozejrzeć się dookoła. A dookoła przy kilku stolikach siedzą ludziska i też tupią nogami do rytmu. Znaczy się, trafiłem na istnie koncertową atmosferę.

No cóż, przekrzykując orkiestrę udało mi się zamówić misę gajowego, czyli bukiet pieczeni w sosie myśliwskim (21 zł), z ziemniakami zapiekanymi z boczkiem i czosnkiem (4,5 zł) oraz zestawem surówek (6 zł). Na dokładkę, a właściwie na zakąskę piwko (0,5 L za 3,5 zł) I to by było na tyle. W międzyczasie góralska kapela rżnęła niemiłosiernie skoczne kawałki, a dziewczęce głosy wzbijały się na wyżyny, przy których wysokie C to mały „pikuś”.
W ogóle nie wiedziałem, że da się tak wysoko śpiewać i do tego tak głośno, więc na wszelki wypadek sprawdziłem czy czasem tradycyjni górale nie wspierają się w swej sztuce równie tradycyjnym wzmacniaczem Marshala i całym mnóstwem elektronicznych bajerów, dzięki którym można śpiewać, jak Doda, chociaż za cały talent muszą wystarczyć silikonowe przeszczepy. No cóż – nie posiadali i to się nazywa siła natury!

Kiedy dostałem zamówione wiktuały, nie pozostało mi nic innego, jak skupić się na jedzeniu. No cóż – kuchnia góralska ma to do siebie, że jest tłusta – w czym trochę podobna do śląskiej. Niezdrowa – w czym jeszcze bardziej podobna do śląskiej no i oczywiście znakomita, w czym podobna do wszelkich innych kuchni, w których tradycja żywienia związana jest z potrzebą posiadania krzepy. No bo jak taki góral z owieczkami po hali ganiał, to jak już do karczmy go przywiało, to jeszcze musiał być na tyle silny, żeby po gębie innym zalotnikom natrzaskać, a samemu Jagnę na siano zaciągnąć. Nie byle to była sztuka, bo Jagna od noszenia wiader, miała krzepę nie z tej ziemi. I żeby to wszystko się mogło udać, potrzebna była kuchnia tak  kaloryczna, że można przy niej przytyć od samego patrzenia. Cóż powiedzieć – jeden z widelcowych redaktorów, który na przeciwko mnie wcinał pstrąga, zwrócił uwagę, że tu nawet pstrąga owinęli chrupiącym boczkiem. Bo tak im z tej tradycji zostało.

Tak więc drodzy Państwo, jeśli macie na tyle wytrzymałe bębenki, że przy skrobaniu styropianem o papier nie wywraca Wam się mózg na drugą stronę i jeszcze do tego kompletnie się nie przejmujecie kaloriami, koniecznie zajrzyjcie do Karczmy Góralskiej. Dają tam pięknie zjeść i radośnie wam do tego zaśpiewają. A ponieważ tradycja dawania po gębie wśród górali wydaje mi się wciąż żywa i ja przekąszając te wspaniałe żarcie tupałem nogą do rytmu. Żeby w razie czego nie było…

Karczma Góralska, ul. Nadrzeczna 1, Ustroń