Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Jak powinna się nazywać włoska restauracja w naszych, polskich górach? Ano istnieje jedna tylko możliwość: Il Bacio. Wprawdzie po włosku oznacza to „Pocałunek”, ale jak pięknie koresponduje z naszym lokalnym bacą, prawda? Zatem baca schodzący z hali ze swym wiernym, kudłatym psem, kiedy już zrobił wszystkich możliwych turystów „w konia”, będzie mógł posmakować makaronów. Włosi bowiem uznają, że bez makaronu świat nie byłby tak ciekawy. Na szczęście w Il Bacio nie dotyczy to pizzy, dzięki czemu opisywanie plebejskiego placka z resztkami z tygodnia możemy sobie tutaj podarować. Jest za to wykwintnie – od razu rzuca się w oczy włożona tu atencja i kasa – od mebli, poprzez podłogę, ściany i dość sympatyczny, choć mały barek. Ale prawdziwą istotą samotnie stojącego u podnóża gór włoskiego lokalu jest kuchnia. Bez zastanowienia zapragnąłem wołowego steku wołowego po florencku, z zapiekanymi ziemniakami i sałaką vinegrette (30 zł) – całość o wdzięcznej nazwie bisteccha alla Fiorentini, uzupełniłem jeszcze szpinakiem z czosnkiem i masłem (6 zł) oraz piwem (5 zł).
No, muszę powiedzieć, że baca miałby ucztowanie – stek olbrzymi i pięknie doprawiony. Po przekrojeniu odsłaniał swą czerwona świeżość, puszczając soki. W sam raz na podreperowanie wycieńczonego organizmu, bo przecież te częste rozmowy bacy z turystami muszą dawać się we znaki. No i oczywiście szpinak, który w moim organizmie wrócił do łask, a właściwie dopiero co w nim zagościł, gdyż w wieku szczenięcym uznawałem szpinak za absolutnie najgorsze danie na świecie. Na samą myśl, że można szpinak jadać dostawałem nieprzyjemnych skurczy żołądka i nie mogłem uwierzyć, jak w ogóle można wziąć do ust to świństwo. A tu proszę – minęły lata (wprawdzie jeszcze mi do starczej demencji inżyniera Karwowskiego odrobina została) i obecnie szpinakiem się zażeram. Gdzie pójdę, tam szpinaku próbuję. Można by było to wytłumaczyć ciążą i przydarzającymi się wówczas zachciankami, ale sami rozumiecie – to chyba nie to. W każdym razie szpinak pyszniutki, że palce lizać! Sami zresztą spróbujcie.
Celowo też wybrałem danie z Florencją w nazwie: mamy tam bowiem trzech mistrzów, którzy mocno szarpnęli historią świata. Najpierw Machiaveli, którego teorie nic się nie zestarzały, co widać po tym, jak dzisiejsi premierowie i prezydenci kłamią nas w żywe oczy. Tak drodzy państwo, tę piękną polityczną zabawę właśnie on wymyślił. No i jeszcze dwóch cwaniaków – Michał Anioł i ten, któremu ostatnio świat przygląda się coraz baczniej: wielki Leonardo. Wystarczy zamknąć oczy i zobaczyć, jak stoi szelmowsko uśmiechnięty, ukryty w cieniu jednej z naw kościoła i obserwuje, jak ludzie podziwiają pewne arcydzieło. Stoi tak, śmieje się do rozpuku, bo zna tego podziwu konsekwencje. Bo jednak mógł namalować całun, nie ten pierwszy, ale pojawiający się później drugi, do dziś wystawiany w turyńskiej katedrze. I tu Leonardowi blisko do naszego bacy – wiecznego psotnika, który sobie robi „jaja” z ludzi! Bo idzie o to, by szukać prawdy, ale mieć do niej dystans – niezależnie od tego, czy się ją znajdzie, czy też droga poszukiwań ciągnie się, jak włoski makaron.
Włosi czarują świat od pokoleń. Od tryskających pięknem zmysłowych tancerek Rzymu, poprzez Leonarda ze swym modelem pierwszego śmigłowca, aż po włoskich mistrzów kuchni pastwiących się nad niezliczoną liczbą makaronów. Zawsze było im ciepło – tym różnią się od nas. Tutaj trzeba było zeżreć dzika, żeby móc na mrozie mieczem wymachiwać, tam, w spiekocie południa, jeść się niespecjalnie chciało. Więc trzeba było wymyślić włoską kuchnię, czyli taką, w której kucharz ma trudne zadanie: musi stworzyć arcydzieło na talerzu, takie by zmęczony gorącem rodak zechciał się nim posilić. Historia zaś zrobiła swoje – dzieło musi być w stu procentach włoskie, a więc również godne geniuszu Leonarda. No, niełatwa to sztuka, ale jak już się uda….
W Il Bacio stek udał się nad wyraz. Razem ze szpinakiem, na który znowu mam ochotę. I tylko puste wnętrze z cichutko sączącą się muzyką przypominało, że gdzieś tam, w górach, baca tłumaczy świat juhasom. Zadziwiony, że mu tak pod nosem włoską knajpę urządzili. Ale czemu nie, w końcu nie tylko dla Włochów wszystko bywa możliwe.