Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Są dwa mechanizmy społecznej reakcji na nową restaurację: albo się o niej dużo i głośno mówi, dzięki czemu w pierwszym okresie swej działalności przyciąga wielu zaciekawionych klientów, albo też nie mówi się nic, nikt o lokalu nie wie, więc z trudem i mozołem, powoli wypełnia się klientami. W tym pierwszym przypadku często po okresie rozkwitu przychodzi marazm, a za nim bankructwo. W drugim, paradoksalnie, restauracji udaje się często przetrwać na rynku. Zaczynamy się do niej przyzwyczajać, traktować jakby tu była od zawsze i w końcu na zawsze zostaje. Być może dzieje się tak dlatego, że „głośne” restauracje są natychmiast oceniane – a to przez złośliwych recenzentów, a to przez jeszcze bardziej złośliwych internautów. Jeśli zaś oceniamy – to zawsze się jakieś uchybienie wywlecze i idzie dalej w świat wieść, że ta „fajna” restauracja, o której się tyle mówi nie jest już taka „fajna”! Nie można tego powiedzieć o restauracji, o której nie mówi się w ogóle. A jak uczy doświadczenie, swoje niezadowolenie zdolni jesteśmy przekazać i stu osobom, natomiast zadowolenie zaledwie dziesięciu. Czyżby więc, brak promocji restauracji był najlepszym sposobem na jej promocję?
Gościniec Murckowski istnieje od trzech miesięcy i gdyby nie stojąca przy Murckowskiej tablica, nigdy byśmy się o nim nie dowiedzieli. Tymczasem, nie dość , że zbudowano tam całkiem „klimatyczną” restaurację, to jeszcze na dokładkę hotel! I tutaj brak rozgłosu wydaje się jeszcze bardziej zadziwiać. Wprawdzie całość z zewnątrz do pięknych nie należy, ale za to w środku i owszem znajdujemy całkiem przyjemne wnętrze. Duże drewniane ławy, kominek na samym środku, miły barek i miejsca, ile dusza zapragnie. Do tego całe mnóstwo różnych wyschniętych badyli, chaszczy i wikliny. Nastrój wprawdzie skutecznie zostaje zabity radiem rżnącym z samochodowych głośniczków u sufitu, ale za to kuchnia naprawdę godna uwagi. Zacząłem od, wydawałoby się pospolitego, krupniku na gęsich żołądkach (6 zł) i muszę przyznać, że okazał się wielce akuratny. Do tego absolutnie rewelacyjna sałatka morska (11 zł) z rakowych szyjek i tuńczyka, piwo (0,5 L za 5 zł) i moje łasuchowe nastawienie do świata siedziało sobie zadowolone i puchło. Na deser jeszcze, słusznie zachwalana przez kelnerkę, cielęcina w sosie z kurek i w kociołku (29 zł). Dokładnie w tym momencie zacząłem się zastanawiać jak może egzystować restauracja i hotel, o których nic nie wiadomo? Kurki pięknie skomponowane z cielęciną w śmietankowym sosie przelatywały ze stołu do puchnącego wnętrza, a cichość nad tą restauracja nie dawała mi spokoju. Nawet Fantomas wiedział, że po cichu nie da się osiągnąć sławy – stąd jego troska o paryską prasę, a tutaj proszę: „po cichu…, po wielkiemu cichu”!
Pamiętam jakiś węgierski film o facecie, który zachorował na gardło, przez co nie mógł mówić. Zaczął robić błyskawiczną karierę, aż w finale filmu wyniesion został na ministerski stołek. Milczenie bowiem jest złotem, szczególnie wobec głupszego od siebie szefa. Stąd anioły i freudowscy psychoterapeuci tak rzadko się odzywają. W tym kontekście aż strach pomyśleć, co o nas sądzą kosmici słuchający od kilkudziesięciu lat tego medialnego bełkotu, który im w kosmos posyłamy? „Jakież to słowa wyszły zza zagrody twoich zębów?” – pytał Dostojewski. No właśnie, a może lepiej by nie wychodziły, skoro tak często, te co wychodzą przypominają drut kolczasty…
Nowa, zgrabnie zrobiona restauracja Gościniec Murckowski będzie mi się już zawsze z milczeniem kojarzyć. Trzeba poczekać i zobaczyć, czy wytrwa na tym chwiejnym rynku i koniecznie trzymać kciuki, jak to czynimy z każdym nowym lokalem. Szczęścia przecież nigdy nie za wiele, a posiedzieć sobie (nawet w milczeniu) nad cielęciną z kurkami i rakowymi szyjkami z tuńczykiem, to przecież też szczęścia kawałek. Gościniec ma dobrego kucharz i potencjalnie fajny klimat – trzeba tylko wyłączyć radio. A że będzie za cicho? A może nic w tym złego?
Restauracja "Gościniec Murckowski", ul. Murckowska 64a, Katowice