Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Od dawna miałem ochotę na odrobinę kulinarnego szaleństwa. A najlepsze, co mi przychodziło do głowy, to sprawdzenie, czy w Felicidad dalej trzymają fason! Trzymają i to jak najbardziej godnie, skoro to jedna ze słynniejszych katowickich restauracji. Krócej byłoby wymieniać któż tam nie jadał, niż tych wszystkich, którzy jedli. I trudno się dziwić, bo to świetna restauracja, a o braku klimatyzacji i ciasnocie zapomina się natychmiast po spróbowaniu tamtejszej kuchni. Do tego te wszystkie operowe bibeloty i fontanna, z której ciureczkiem woda leci… Jest coś magicznego w małych, rodzinnych restauracjach. Przede wszystkim atencja, którą darzy się klienta widoczna jest tutaj na każdym kroku.
Wystrój Felicidad sprawia wrażenie „zaciepanego” wszystkim, co tylko w dalszy lub bliższy sposób mogło się właścicielom skojarzyć z operą, czy kulturą śródziemnomorską. Powstał w ten sposób zadziwiający kolaż wszystkiego z wszystkim. Ma się wrażenie, że obrazy prawie stykają się ramami i zachodzi się w głowę, jak w tym wszystkim zmieściła się beczka przerobiona na zegar? I dzięki temu wszystkiemu tak naprawdę w Felicidad jest ciasno, duszno i uroczo. Trochę tak, jakby usiąść na chmurce w otoczeniu złotowłosych cherubinków, którym lukier kapie z frywolnie poskręcanych loków. I jak tu się nie rozmarzyć w takich „okolicznościach przyrody”?
Na początek zamawiam piwo (0,5 L za 5,9) w specjalnym kuflu z wieczkiem, żeby panujące wokół gorąco jakoś poskromić i oczywiście zanurzam się w menu. Wybrałem płytę Felicidad (29,9 zł), słusznie kombinując, że musi to być flagowe tu danie. Jest. I od razu też wiadomo, że są w Felicidad mistrzami serwowania dań. Dostajemy bowiem dużą, owalną deskę z kutymi wykończeniami, na której znajduje się góra ułożona z polędwicy indyczej, wieprzowej, bekonu i karczku, gorących jabłek, gruszek, ziemniaków z czosnkowym sosem, surówek wszelakich, grzybów i arbuza. Można powoli mieszać smaki według własnego widzimisię i przyznać trzeba szczerze, że owo łączenie sprawia bardzo wiele przyjemności. Zresztą, co tu dużo mówić – spróbujcie sami. Na koniec właściciel przynosi coś w rodzaju grappy w wysokich kieliszkach, na poprawienie trawienia i szczegółowo instruuje jak należy tą palącą gardło wódkę spożyć. Oczywiście wystarcza mi połowa, a i tak o mało się nie zakrztusiłem.
I to właściwie tyle… Ale jednak nie wszystko, bo restauracja naprawdę uruchamia wyobraźnię. I nie wiadomo, czy to ten prawie bajkowy wystrój, czy deska wiktuałów piwem popita? W każdym jednak razie na mnie ta mała restauracja działa, jak pewien londyński peron na Harrego Pottera. Są tu bowiem szczególne drzwi, których tak niewielu dostrzega. Wystarczy tylko nacisnąć klamkę i otworzyć, a niczym u Wiliama Blake’a, otworzą się razem z wrotami percepcji. I tylko wtedy od nas zależy, czy znajdziemy się w powojennej Barcelonie podążając tropami tajemniczych powieści Juliana Caraxa z „Cienia wiatru”, czy też będziemy odkrywać tajemnicę flamandzkiej szachownicy razem z Perez Ravertem. A może oddamy się odkrywaniu tajemnicy naszych początków zanurzając się w głąb zadziwiających teorii pewnego szwajcarskiego dowcipnisia, który nie ustaje wysiłkach poszukiwania bogów w niebiosach? W końcu dysponujemy potężnym mechanizmem – własną, niczym nie skrępowaną wyobraźnia, dzięki której możemy stworzyć wszystko. Skoro w 1998 roku w kilku spryciarzy wymyśliło Stwórców Skrzydeł, w których z kolei w ciągu następnych lat uwierzyło tysiące ludzi – możliwe staje się wszystko. Trzeba tylko bodźca, czegoś, co uruchomi myślowy proces, wyzwoli drzemiące w nas pokłady twórczej energii. Pewien profesor z SGH twierdzi zuchwale, że zarobić można na wszystkim, wszystko bowiem zależy od sposobu myślenia. No tak, dodałbym jeszcze do tego, że pożądany sposób myślenia musi zostać jeszcze w odpowiedni sposób wyzwolony. Czyż restauracja nie jest tutaj idealnym „wyzwalaczem”? Sceptycy zaraz powiedzą, że Archimedes swojego odkrycia dokonał w wannie, a Newton siedząc pod drzewem. I owszem, ale nie wiemy, jak doskonałe byłyby ich odkrycia, gdyby siedzieli wówczas z pełnymi brzuchami w dobrej restauracji? Być może dzisiaj zasady dynamiki oparły by się teorii kwantów? Hm… Do Felicidad trzeba wracać, bo za każdym razem, kiedy sobie na takie kulinarne rozpasanie pozwolę, pojawia mi się sto tysięcy pomysłów na wszystko. Pracę, życie i odpoczynek. Coś w tym być musi…