Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
W powieści Uniłowskiego "Wspólny Pokój" podejrzane towarzystwo genialnych poetów i błyskotliwych nieudaczników trwoni swój talent nad kieliszkiem wódki, przesiadując w jednej z modnych restauracji. Rozmawiają na okrągło o tym, jak będą za niedługo robić karierę i jacy to z nich genialni goście. Oczywiście nie robią kariery: każda kolejna zapisana strona z fragmentem powieści lub nowym wierszem ląduje w koszu – razem z marzeniami o wywiadach, autografach i długonogich tancerkach. Za to na firmament zachwytu wyniesione zostają lokalne gwiazdy: nimfomanki i ogólnie rzecz ujmując kobiety nieskromne. Ach, gdzież są niedgysiejsze bohemy? Mamy u nas "gdysiejszą", czyli współczesną Bohemę na ulicy Bratków w Katowicach.
Zastana w niej firmowa bibka uświadomiła mi dobitnie, że po prawdziwej bohemie nie zostało już śladu. Niestety. Dzisiaj możemy rozkoszować się nią wyłącznie z literatury i filmu. Prawdziwej już nie ma: zapili się na śmierć, uciekli do Irlandii lub robią szemrane biznesowo – polityczne pieniądze. Pozostał żal i wspomnienie, które objawia się między innymi właśnie w tym, że ktoś nazywa tak restaurację. Czy jednak restauracja godna jest tej nazwy? Historycznie jak najbardziej – ta willa to przecież perełka funkcjonalizmu zaprojektowana przez słynnego Michejdę. Jeśli zajrzycie do środka szybko się zorientujecie o co temu genialnemu architektowi chodziło – o funkcjonalność. Mamy tu bowiem do czynienie z kubiczną bryłą, budynkiem osadzonym na prostopadłościennej stalowej klatce. Wewnętrzne ściany mogą już pozostać fantazją użytkownika, bo z tego wnętrza można zrobić właściwie wszystko. Prostokątna forma przestrzenna daje jeszcze jedną możliwość, a mianowicie zagospodarowanie dachu. I tutaj też dobrze pomyślano, bo w sezonie letnim w Bohemie ma zacząć działać dachowy taras. Sam nie mogę się już tego doczekać – wskażcie inne miejsce w Katowicach ze stolikami na dachu.
Zaglądamy do środka – odrobina fin de sieclu jeszcze nikomu nie zaszkodziła – na górnym piętrze szalała jakaś firmowa impreza i co czas jakiś wygarniturowani panowie na gumowych nogach schodzili po schodkach ku naszej uciesze. Jak tu bowiem w takich "okolicznościach przyrody" nie myśleć o prawdziwej bohemie? Na dole zaś znajduje się całkiem miły pubik z osobnym wejściem. Na poziomie zaś podstawowym mamy restaurację z kilkoma stolikami i całkiem nieźle wyposażonym barem. Najpierw zabrałem się za wina – w karcie tyle tego, co kot napłakał, ale w końcu dałem się namówić kelnerowi na Unduragę (60 zł za butelkę). Hm… niezła, ale żadnej tam rewelacji. I wreszcie czas na kuchnię – a w tym względzie nie miałem wątpliwości, bo naprawdę wielu znajomych zachwalało mi to miejsce z tego właśnie względu.
Na początek gęsie żołądki w pikantnym sosie prowansalskim (17 zł), potem schabowe sakiewki z rokpolem (25 zł) plus salatka Caprese z mozarellą, pomidorami i bazylią (18 zł). W sam raz żeby nie przytyć i żeby nie zostać z pustym żołądkiem. Wypływający ze schabu rozgrzany ser, ciemne, czerwone wino okazały się w sam raz na wieczorowo – zimową porę i dyskusję o robieniu pieniędzy przy jednoczesnym zachwycie nad kulturą. Te dwie skrajności łączą się w jedną, dla niektórych być może okropną, ale za to jak brzmiącą tezę: robienie pieniędzy jest sztuką! Czym była sztuka bez pieniędzy wiemy doskonale, chociażby z takich smacznych książeczek, jak ta Uniłowskiego. Zresztą wielcy artyści zazwyczaj umierali nieznani w biedzie – współcześni artyści forowani w rożnych telewizyjnych programach robią za ekspertów. Ba, dzisiaj najwięksi są ci, którzy lepiej wiedzą, jak artysta powinien napisać książkę. I mimo, iż sami popełniają kicz za kiczem lansują się wytrwale na gwiazdy. Ale to już zupełnie inna historia. Cóż się dzisiaj dzieje z Katowicką bohemą, jeśli w ogóle jest takowa? Nie wiadomo. Może zajada pyszne schabowe z rokpolem, płacąc za nie złotą Visą, a może leży gdzieś w rynsztoku, różniąc się tym od pozostałego menelstwa, że z tej pozycji obserwuje gwiazdy? Nam nie pozostaje nic innego, jak wypić za tę naszą bohemę… od czasu do czasu.