Czyli, jak usłyszysz takie słowa, to możesz być pewien, że impreza sporo będzie kosztować, że stracisz sporo dolarów i jak byś się nie targował to nie ty wyjdziesz na plusie… Ma to jednak także wiele zalet.

A skąd w ogóle te hasło? Tak się składa, że w Jerozolimie spałyśmy w tej wschodniej części miasta – arabskiej. W hotelu!!! Poznałyśmy kolejną twarz Izraela, a także pewnego miłego pana, o czym niżej.

Muszę tu dodać, że jeśli chodzi o jedzenie w Jerozolimie, to jest to sprawa niesamowita. Rano w arabskiej części, na ulicach pojawiają się handlarze pieczywa. Na wózkach mają kilkanaście rodzajów bułek, słodkie rarytasy,  jaja na twardo i falafele. Wieczorem na ulicach rozkładają się przenośne budki z ciepłym żarciem. Kebaby, sałatki, smażona baranina, pikle, sałatki, co tylko.

sniadanie 2

Tacy sprzedawcy pieczywa, rozkładają swoje wózki w każdym wolnym miejscu wzdłuż drogi

 

Na starym mieście, za murami też sporo atrakcji. Ta historyczna Jerozolima podzielona jest na dzielnicę arabską, chrześcijańską, ormiańską i żydowską. Arabska to plątanina uliczek, sporo barów, słodyczy, chałwy – jeden wielki targ, po którym biegnie też Via Dolorosa (droga, którą szedł Jezus na Golgotę). W części żydowskiej sporo barów z kuchnią koszerną. Drogo, ale i czysto.

IMG_0478

Knajpka w części żydowskiej historycznej Jerozolimy – w drodze do Ściany Płaczu

 

Jednak , jak się jest w Jerozolimie, to koniecznie trzeba obejrzeć wszystko co się da i jak najszybciej się da, bo wiadomo, czasu mało, zimą słońce zachodzi nagle ok. godz. 15 i równie nagle zapada zmrok. A po zmroku, zależy gdzie się chodzi, można dostać w papę. Dlatego w Jerozolimie jadłyśmy niewiele. Śniadanie i jakaś tam kolacja.

Skupiałyśmy się na zwiedzaniu miasta. Obok Jerozolimy jest Betlejem, niedaleko Morze Martwe, chciałyśmy zobaczyć to i owo. Chciałyśmy jechać autobusami, ale trafiłyśmy na Adnana.

„Taxi, Bethlehem? Come, I will give you good price” – No i się zaczęło. 150 szekli do Betlejem i z powrotem. „Trust me, I’m honest with You”.

adnan

Sławny i znany wszystkim Adnan. Mistrz retoryki i miękkich negocjacji

 

Wsiadłyśmy, bo Adnan obiecał pokazać Betlejem, w sensie Bazylikę Narodzenia Pańskiego i kilka innych „atrakcji”. Pierwszą atrakcją była wizyta w u znajomych, tuż przy stacji benzynowej i przy słynnym 8-metrowym betonowym murze. Mur długi na 8 km otacza miasto Betlejem i odgradza je od terytoriów izraelskich. Bo Betlejem jest na terenie Autonomii Palestyńskiej.

Znajomi Adnana, „przypadkiem” mieli sklepik z pamiątkami, w którym oczywiście jest taniej, niż gdzie indziej, można kupić pamiątki i poświęcić je w Bazylice. Ceny w dolarach, ale nagrodą była prawdziwa arabska kawa, gotowana w tygielku, mocno pachnąca kardamonem. Gratis dostłyśmy też czarną herbatę ze świeżymi listkami mięty.

IMG_0611

W drodze do znajomych Adnana. Tego się nie spodziewałyśmy…

 

Po kawie, herbacie i zakupie pamiątek, Adnan oddał nas w ręce Issana, który miał wielkie znajomości i bez kolejek wprowadził nas wszędzie, gdzie trzeba. Bazylikę zwiedziłyśmy ekspresem, bo okazało się, że po nas, na super prywatną mszę, ma przyjechać prezydent Sri Lanki. Od Issana znowu przejął nas Adnan i zaczął kombinować: że pora wczesna, że szkoda wracać do Jerozolimy, że warto pojechać z nim tu, tam i siam. Koszt? 250 dolarów. W cenie zwiedzanie Jerycha, Pustyni Judzkiej (czyli Zachodniego Brzegu Jordanu), miejsca „stacjonowania” Beduinów, Góry Kuszenia (Chrystusa oczywiście), poziomu morza (Sea Level), Morza Martwego.

IMG_0826

Kawa i inne delicje na Sea Level. Atrakcje turystyczne: siadanie na wielbłądzie – wielbłąd siedzi za 5 szekli, wielbłąd wstaje – za kolejne 5 szekli…

 

WP_20140107_055

Karmienie wielbłąda – nie pytałyśmy, ale chyba gratis (?)

 

Tylko, że 250 dolców, to majątek, a nasza podróż miała być niskobudżetowa. Adnan ma jednak swoje sposoby. Wziął nas na Wzgórze Pastuszków (tych co to pobiegli do Jezusa, jak się urodził), wysadził nas tam i polecił się zastanowić. Zaczęło się liczenie kasy. Tylko jedna z nas była dziana. Reszta biedna jak myszy kościelne. Ale jakoś kusiła nas podróż po Autonomii – niewątpliwie to spora atrakcja.

IMG_0865

Typowy, nieatrakcyjny męski bar, nie skorzystalyśmy z opcji kawa i fajka wodna. Chyba nie byłybyśmy mile widziane

 

Zaczęło się targowanie. Stanęło na 220 dolarach (słabo nam poszło). Co by jednak nie mówić, Adnan odwalił kawał dobrej roboty. Pokazał nam Pustynię Judzką, pogadał z Beduinami na temat wielbłądów, zawiózł do najstarszego miasta na ziemi – Jerycha i pokazał wykopaliska.

IMG_0870

Nie było nam dane jeść w restauracji „na mieście”. U znajomych Adnana było „taniej” niż tu…

 

Zabrał nas także na obiad – do znajomych… „15 dolarów i jesz tyle, że starczy dla dwóch”.  Tak obiecał. Dwie z nas wzięły po 2 talerze każda. Na jednym miały być sałatki i takie tam, na drugim mogło być mięso. Tyle, że nasze porcje miały strczyć na 4 osoby. Upychałyśmy tego jedzenia na talerzach ile się dało. I doszłyśmy do kasy, gdzie… wyliczyli nam po 100 dolarów! Adnan bronił nas jak lew, a my stałyśmy jak idiotki i zastanawiałyśmy się, jak to się skończy.

Ostatecznie zapłaciłyśmy po 18 dolców i dostałyśmy prikaz, że możemy jeść tylko my, nasze przyjaciółki nie. Kurde, nigdy tak szybko nie jadłam obiadu i tak szybko nie uciekałam do kibla. Porcję podzieliłyśmy na pół, pół zjadłyśmy i uciekłyśmy. Drugie pół zjadły dziewczyny i też uciekły. Byłyśmy obserwowane, więc trudno było robić zdjęcia tego co się jadło. Dodatkowo ze strachu trzęsły nam się ręce, a mnie przypomniał się fragment „W pustyni i w puszczy” o Stasiu, Nel i Beduinach.

IMG_0927

Na talerzu resztki hummusu, sałatki z bakłażanów grillowanych, sałatki z marchwii, falafel, grillowany kurczak, dwa rodzaje ryżu, szaszłyk z baraniny i grillowanych pomidorów. Trochę nieestetycznie rzucone – sorry – ale jakie pyszne i jakie drogie, z jakim poświęceniem zdobyte i ryzykiem opłacone…

 

Zjadłyśmy całkiem nieźle: baraninę, kilka rodzajów sałatek, pikle, grillowane warzywa, hummus, falafele, zupę warzywną, genialny deser ryżowy na mleku, napoje ze świeżo wyciśniętych owoców. Najadłyśmy się po raz pierwszy (i ostatni) w czasie pobytu w Izraelu. Adnanowi było nieco przykro z powodu sytuacji, dlatego kupił nam w Jerychu kiść bananów – tamtejszych bananów. Powiedział, że każdy kto odwiedza Palestynę, musi coś dostać od Palestyńczyka.

WP_20140107_072

Banany w Autonomii Palestyńskiej. Ponoć hodują je Beduini (tak twierdził Adnan)

 

Trzeba dodać, że banany te są inne niż te z Republik Bananowych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Palestyńskie/Izraelskie (mają chyba jednego dostawcę) są cierpkie, krótkie, mają grubą skórkę, cienki miąższ i nigdy nie dojrzewają. Prędzej zszarzeją i się popsują, niż dojrzeją. Bardzo ciężko obrać je ze skórki, ale mimo minusów, to i tak niezły rarytas. Zjadłyśmy te brudne banany i obiecałyśmy sobie, że wieczorem zalejemy robaka. Trzeba było się też odstresować po tym stresującym obiedzie.

IMG_0868

Po prawej rzeźnia, po lewej kebab. Towar sprzedany

 

Wycieczka zakończyła się wieczorem, więc Adnan, za dodatkowe ileś tam dolarów, chciał nas zabrać w kilka innych miejsc. Tym razem to my zostałyśmy mistrzami asertywności i zdecydowanie odmówiłyśmy. Nawet mimo po raz setny powtarzanych słów „Trust me, I’m honest with you!” Byłyśmy zrujnowane finansowo, a nawet miałyśmy długi.

IMG_0866

Ach te owoce! Jerycho

 

Z powodu braku środków finansowych, zjadłyśmy kolację na mieście, w arabskim barze: shoarma, falafele w picie i kawa. Na szczęście ceny w szeklach. Zaczęły się nerwowe poszukiwania alkoholu na zalanie robaka i baraniny. Tylko wiecie, piwo w arabskiej dzielnicy, to produkt zakazany. Nie można pić w barze, ot tak!

Nie wiem jak, ale laski znalazły gdzieś nielegalny towar. Dwóch Arabów zabrało je do piwnicy (mówili do nich szeptem) i pokazało nielegalną lodówkę z piwem. Mam nadzieję, że nic nam za to nie groziło. Dobra rada – trzeba kupić więcej alkoholu przed wylotem i zabrać do zalewania robaków.

IMG_1086

Mea Szearim – tutaj nie zrobimy sprawunków, nie kupimy pamiątek ani nie spróbujemy koszernej kuchni. Dzielnica nie jest dla turystów i smakoszy

 

Po wycieczce z Adnanem, mało nam było emocji, dlatego w Jerozolimie obejrzałyśmy jeszcze Mea Szearim – dzielnicę ultraortodoksyjnych Żydów. Kusiło nas, żeby wejść do sklepiku, żeby posmakować prawdziwie koszernej kuchni, ale to miejsce, gdzie turyści nie są mile widziani. Klimat jak w Sztetl (miasteczku) z lat 20. ubiegłego wieku. Nie należy plątać się tu po ciemnych zakamarkach, z dala od głównej ulicy, nawet w poszukiwaniu zapachu koszernej kuchni. Nieskromna kobieta w gaciach, może dostać kamieniem, może być opluta, albo oblana pomyjami. Tak mówią.

IMG_1106

Jerozolima nocą – widok z Góry Oliwnej

 

Jerozolima, to ważny punkt jeśli chodzi o zwiedzanie Izraela. Jeśli tylko macie sporo w portfelu… Można popróbować kuchni prawdziwie żydowskej, ormiańskiej, rosyjskiej czy arabskiej. Można wdrapać się na Górę Oliwną, poczuć jak pachnie miasto nocą, posłuchać modlitwy na zakończenie dnia, która rozchodzi się z minaretów po całym mieście.

Można zwiedzić tereny wokół, zajechać do Ma’ale Adummim (miasto przy pustyni Judzkiej, na Zachodnim Brzegu Jordanu), spróbować kawy u Beduinów, przespać się w ich namiocie (nie było nam dane, a ponoć robią najlepszą na świecie)  i posmakować wielu innych rzeczy. Odważni mogą zapuścić się wgłąb Autonomii, zwiedzić oprócz Betlejem, również Ramallah. Wszystko można, jak się ma pieniądze i czas. Emocje gwarantowane, serio. „Trust me, I’m honest with you” – no przecież bym nie kłamała!

Fot.: Pani Łyżeczka, Gosha!