Jak się nie umie piec pączków i faworków, to się nie powinno tego robić. W ogóle. Człowiek sę tylko urobi, ubrudzi siebie i kuchnię, zaniedba dzieci, dom, pracę, a efektów nie będzie żadnych.
W zeszłym roku znajomi wpędzili mnie w kompleksy, oznajmiajc, że pieką pączki, faworki itede. Każdy jeden, w wigilię tłustego czwartku stał się nagle wziętym cukiernikiem, w ogóle mistrzem wyrobów cukierniczych i znawcą tematu. Pomyślałam , że ok. Skoro cała Polska piecze pączki, to czemu nie ja.
Pobiegłam po zakupy. Nabyłam dwie kostki smalcu (znalazłam go w jednym tylko sklepie, w innych był wykupiony), drożdże, jaja, mąkę, cukier puder. Chciałam kupić marmoladę z róży, ale okazało się, że nigdzie nie było. Domorośli cukiernicy polscy wykupili cały zapas. W końcu gdzieś znalazłam jedno opakowanie, w dodatku nieco podniszczone.
Zabrałam się za ciasto, które wyszło piękne, puszyste i rosło jak szalone. Wykroiłam szklanką pączki, rozgrzałam smalec i… i kicha. Pączki miały mieć oponkę, bo tak mówił profesor Blikle. Chodzi o tę jasną obręcz wokół pączka. Moje nie miały. Pączki miały być rumiane i miały, po wyjęciu i odsączeniu z tłuszczu, prezentować się gładko i pięknie – nie prezentowały się.
Miały również dać się napełnić marmoladą. No cóż. Wbiłam szprycę w pączka, a on zasyczał, wypuścił powietrze i oddzielił miąższ od skórki. To samo drugi i trzeci, a nawet czwarty. Moje pączki w przekroju wyglądały jak mięsiste rośliny z podskórnymi wakuolami. Co więcej miały półpłynne jądro. Marmolada zlała się z jądrem pączka i powstała bezkształtna maź w środku. Ogólnie raczej nie nadawały się do jedzenia.
Wzięłam się więc za faworki, nie wiedzieć czemu. Tu też wyrobiłam ciasto, rozwałkowałam, zaczęłam wykrawać paski, nakrawać dziurki, przewijać, wywijać. Problem był taki, że już na tym etapie te faworki zachowywały się jakoś dziwnie. Takie to ciasto jakieś było twarde. Po usmażeniu nie zmiękły. Wręcz przeciwnie. Były twardsze niż jakiekolwiek inne faworki, które kiedykolwiek jadłam. Obsypałam je jednak cukrem pudrem i udawałam, że stworzyłam arcydzieło sztuki kulinarnej.
Potem zrobiłam rekonesans. Wszyscy moi znajomi zgodnie stwierdzili, że im faworki wychodzą bezwzględnie zawsze, a pączki, wyjątkowo w tym roku wyszły re-we-la-cyj-nie.
No i figa! Możecie mnie namawiać, nie upiekę więcej faworków, ani pączków. Chyba, że ktoś mi poda taki przepis, że urwie mi tyłek z wrażenia.
W tym roku idę do cukierni, kupuję pączki i faworki i mam wszystko w poważaniu. Nich się wykazują znajomi. Chyba do nich wpadnę spróbować tych ich wyrobów. Zobaczymy czy sobie robią świetny PR, czy faktycznie są mistrzami cukiernictwa.
kasia
:))))))))))))))))))))))))))) Niech Moc będzie z Tobą!!!!
Pani Łyżeczka
Hehehehe 🙂 zjadłam pączki z piekarni, czuję się nieobciążona 😀
Elżbieta
Dla pocieszenia, wszystkie faworki u znajomych i kiedyś moje też, były twardawe, te z piekarni rozpływają się w ustach, myślę, że dodaje się do nich `coś chemicznego`, jak to w dzisiejszych piekarniach bywa niestety.
Pani Łyżeczka
Dziękuję za słowa pocieszenia. Przy okazji spytam Elżbieto, czy masz jakiś sposób na to, żeby faworki były miększe? Słyszałam, że trzeba bić mocno wałkiem. Ja na to nie mam siły… Za chuda jestem 🙂 w rękach.
Sanoko
Witam, dopiero teraz przeczytałam ten wpis a natknęłam się na niego przypadkiem.
Jestem cukiernikiem i przy produkcji faworków nie używamy niczego nadzwyczajnego co by miało je jakoś „chemicznie” ulepszyć.
Ważny jest czas leżakowania i ciasto musi być dokładnie wymieszane ale nie zaciągnięte bo wtedy robi się twarde i trochę przypomina oponę 😛
Powodzenia w przyszłym roku jakby Pani skusiła się na ponowne przygody z tymi wyrobami. (w sumie nie wyobrażam sobie produkcji tego ciasta ręcznie, bez użycia żadnej maszyny, chyba, że jakaś męska siła pomoże 😀 )
Pani Łyżeczka
O rany 🙂 dostałam ataku śmiechu. Faktycznie, siła męska mi nie pomogła, żadna maszyna także.
To może ja wpadnę do Pani na jakieś szkolenie przed sezonem 🙂 pogapię się i spróbuję jakieś wnioski z tego wszystkiego wyciągnąć.
Nie chcę wyprodukować żadnych opon ani niczego równie kontrowersyjnego.
Cieszę się, że nie używacie chemicznych polepszaczy, mam nadzieję, że reszta cukierników także 😉