Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Jeśli wielbiciele restauracji mają jakiś film kultowy, to ten film jest nim na pewno. Pamiętam, że widziałem go w kinie będąc ledwie kilkunastoletnim brzdącem – czy mogłem wówczas zrozumieć scenę, w której kulinarny recenzent w jednej z restauracji zamawia Beaujolais Nouveau i to w środku lata? Dziś wiemy, że samo podanie tego wina klientowi o tej porze roku dyskredytuje restaurację. Podobne z innymi tajnikami kulinarnej wiedzy, które w filmie "Skrzydełko czy nóżka" są tak wspaniale przemycane. Jak egzotyczna była dla ta nas wiedza w końcówce lat siedemdziesiątych – raz po raz wydawca najznakomitszego na świecie przewodnika, pan Duchemin, raczył nas próbowaniem wina, to znów zachwycał się skwierczącym na blacie japońskiej restauracji sojowym serkiem tofu, by wreszcie dawać i odbierać restauratorom gwiazdki kwalifikujące ich lokale w rankingu popularności, cen i odpowiedzialności za kulinarną kulturę Francji. My w tym samym, 1976 roku – kiedy odbyła się w Paryżu premiera filmu – cieszyliśmy się, kiedy  kelner podał nam kawę plujkę w czystej szklance!

Zacznijmy jednak od krótkiego streszczenia tego arcydzieła: oto grany wybornie przez Luisa de Funesa Duchemin jest wydawcą przewodnika, który w swych kolejnych edycjach ocenia francuskie restauracje. Każde kolejne jego wydanie staje się we Francji oczekiwanym wydarzeniem, bowiem to właśnie od oceny przewodnika zależy, czy dana restauracja splajtuje, czy też znajdzie nowych klientów. Do najbliższego wydania zostaje już tylko miesiąc, wobec czego Duchemin mimo armii swoich inspektorów, osobiście i  w przebraniu odwiedza restauracje, by sprawdzić, czy czasem chytrzy restauratorzy nie rozpoznają wysyłanych przez niego recenzentów. Tak się dzieje chociażby w restauracji „Pod złotą muszelką”, w której personel dwoi się i troi, by zadowolić inspektora, podczas gdy sam Duchemin w przebraniu wyschłej wdowy nie może się doczekać, aż go ktoś raczy obsłużyć. W między czasie dowiadujemy się, że Duchemin ma syna, któremu chce powierzyć wydawanie przewodnika po przejściu na emeryturę. Cóż jednak z tego, kiedy latorośl niewdzięczna ani myśli iść w ślady znanego ojca, bowiem w tajemnicy wybrała sobie zawód clowna w założonym przez siebie objazdowym cyrku. Na scenie pojawia się wreszcie ten zły, czyli nie mniej słynny Tricatel – właściciel wielkiego koncernu spożywczego produkującego plastykową niejadalną żywność, który zamierza kupić kilkadziesiąt francuskich restauracji i wymyślił sobie, że zdobycie przewodnika przed jego wydaniem wielce mu w jego zamiarach może pomóc.

Tu zaczyna się cała seria zwariowanych gagów: Duchemin wysyła syna do restauracji, by ten wreszcie nauczył się rzemiosła recenzenta, syn zaś zamienia się w tym zadaniu z cyrkowymi kolegami, by móc wieczorami w swym cyrku grywać i oczywiście pojawia się piękna sekretarka ojca, w której syn natychmiast zakochuje się bez pamięci. W końcu, z zemsty za próbę wykradzenia makiety przewodnika Duchemin decyduje się na występ w programie telewizyjnym „Wszystkie chwyty dozwolone”, by na oczach milionów widzów pogrążyć i skompromitować Tricatela, co ma temu ostatniemu uniemożliwić wykup francuskich restauracji, traktowanych w tym filmie jak dobra kultury narodowej. Nie dość, że wydawca dowiaduje się o zamiłowaniach syna, to jeszcze historia się komplikuje, kiedy w jednej z odwiedzanych restauracji Duchemin zostaje rozpoznany, siłą zaprowadzony do kuchni i pod groźbą strzelby nakarmiony wszystkimi możliwymi resztkami, które pozostawili klienci. Tu mamy drastyczny zwrot estetyki – przyzwyczajeni do wysublimowanego smakowania win i potraw przez Duchemina musimy patrzeć, jak obżera się niemiłosiernie nienajświeższymi resztkami. W efekcie tego kulinarnego zniewolenia wydawca traci całkowicie swoje podstawowe narzędzie gnębienia restauracji, a mianowicie smak! Nic nie czuje i nie jest w stanie odróżnić wody od wina. Wie jednak, że sprytny Tricatel będzie chciał tę przykrą przypadłość swojego rywala wykorzystać przed kamerami, więc włamuje się wraz z synem do fabryki swego przeciwnika, wynosząc z niej próbki żywności z plastyku. Wreszcie następuje finał, czyli telewizyjny show, w którym Tricatel chce udowodnić, że najsłynniejszy restauracyjny recenzent Francji pozbawiony jest smaku.

Do zawodów w rozpoznawaniu smaków potraw staje jednak syn Duchemina, który doświadczony wielokrotnym restauracyjnym obżarstwem radzi sobie doskonale, aż do momentu, w którym nie potrafi rozpoznać wina. W sukurs przychodzi mu sam Duchemin, który odgaduje nazwę, winnice, szczep i rocznik tylko i wyłącznie po wyglądzie trunku. Aby jednak zwycięstwo Ducheminów  było należyte, sam Tricatel musi popróbować własnych produktów, które są oczywiście niejadalne, o czym wiemy już od początku filmu. Na koniec Duchemin zostaje członkiem Akademii Francuskiej i… A zresztą przynajmniej końcówki filmu nie zdradzę, bo być może są jeszcze tacy, którzy tej znakomitej komedii nie widzieli!  

Oczywiście historia jest banalna, ale jak zwykle w filmach z Luisem de Funes znakomicie opowiedziana. Warto tutaj zauważyć, że w "Skrzydełko czy nóżka" zdecydowanie na pierwszy plan wysuwają się restauracje, ich ocena i niechęć restauratorów do przewodnikowych recenzentów. Oczywiście przewodnik Duchemin nie istnieje. Istnieje natomiast francuski przewodnik Michelin, na którym ten filmowy jest wzorowany. Rzeczywistość bywa bardziej okrutna od filmu – utrata gwiazdki w kolejnym wydaniu Michelina oznacza obowiązkowy spadek cen i duże przerzedzenie klienteli. Dlatego też recenzent kulinarny nigdy nie cieszy się uwielbieniem restauratora. Już raczej przypomina brzęcząca muchę, złośliwą pluskwę, która powinno się rozdusić obcasem. U nas na szczęście nikt mi nie groził strzelbą i nie kazał jeść nadpsutych ostryg, ale też nigdy nie wpadłem na to, żeby odkrawać ze schabowego próbkę do analizy! A wszelkie polskie przewodniki, podobnie jak kodeks piratów, są raczej zbiorem wskazówek, niźli wyrocznią.

W filmie widzimy francuskie restauracje z różnych perspektyw, którym wdzięku zawsze dodaje mimiczny komentarz de Funesa. Raz jest to zachwyt, kiedy kelner w japońskiej restauracji żongluje nożami i potrawami na konsumenckich oczach, a innym razem pełne dezaprobaty wywalenie sałatki do kwiatków, kiedy wiadomo, że zjeść się tego nie da. Niezależnie jednak od tego, co właśnie pokazuje mistrz francuskiej komedii, jednego jesteśmy pewni, tak i on, jak i odtwarzana przez niego postać kocha, ubóstwia wręcz restauracje. Wie o nich wszystko i lubi to wszystko wiedzieć. Jest czujny, podejrzliwy i nie boi się podyktować sekretarce do przewodnika „Jeśli lubicie być źle traktowani, chcecie narażać życie przy każdym skorupiaku i dostać zawału przy czytaniu rachunku, wybierzcie się do "Rozkoszy oceanu’".

Luisa de Funesa trudno nie docenić za wiele filmów, ale ten jeden jest w jego dorobku szczególnie ważny. Bowiem pod płaszczykiem lekkiej komedii pokazał coś, czego zazdrościmy Francuzom i co coraz częściej staje się również i naszym udziałem. Pokazał kawałek życia, w którym restauracja pełni godną, a właściwie najistotniejszą rolę. Pokazał, że można się zakochać w restauracjach i iść przez życie z tą miłością, którą czujemy nie tylko w żołądkach, ale i w sercach. I jeśli akurat macie wolny wieczór, otwórzcie butelkę wina i zobaczcie, choćby po raz już któryś „Skrzydełko czy nóżka”, jakom i ja uczynił…