Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Korespondencja własna z Villány

Koliber to wyjątkowy ptak – lecąc, potrafi zatrzymać się w jednym miejscu. Nasz autokar, firmy „Koliber”, jadąc przez Budapeszt też sprawiał wrażenie zatrzymanego w miejscu. Totalny korek umożliwił za to prawie na skrzyżowaniu w sposób bezkolizyjny wskoczyć ostatniemu uczestnikowi naszej wyprawy. Miał on za sobą długą podróż: Lisbona – Warszawa – Budapeszt, prawie 4 tysiące kilometrów.
Rozumieliśmy go, wiedzieliśmy, że to ta sama siła, która kazała nam znosić wszelkie niewygody, pakować się, wstawać w środku nocy, brnąć przez zatkaną aglomerację, wytrzymać niekończące się roboty drogowe i fotele zbyt twarde, by się wyspać choć trochę, a nie zmęczyć jeszcze bardziej – wszystko to po to, by napić się wina.

Klubowicze Domu Wina, bo o nich mowa, zmierzali do regionu Villány-Siklos, najdalej na południe wysuniętej części Węgier. Tam, niedaleko Chorwacji, znajdują się winnice, których tradycja sięga zamierzchłych czasów, a klimat po prostu rozpieszcza winiarzy. Muscat Ottonel hrabiego Szeremleya z Badacsony, już na początku drogi wlał w nas maygarskiego ducha, łącząc w ten sposób oba kraje. Degustacja mobilna ma to do siebie, że nie trzeba specjalnie starać się o mieszanie płynu w kieliszku, koncentrację należy zachować na zgrabne trafienie do ust.

Końcówki zawsze są trudne. Zdziwiony dróżnik (miał taką głupią minę kiedy go mijaliśmy) uspokoił się dopiero po kilku dłuższych chwilach, widząc nasz powrót. Błądzić rzecz ludzka, tym bardziej po ciemku i w kraju, gdzie nikt normalnie nie mówi, a napisy dają skojarzenia nie mające żadnego związku ze swoim znaczeniem.
Jesteśmy wreszcie w Villány – zmęczeni ponad czternastogodzinną jazdą, podczas nocnej kolacji odzyskujemy energię dzięki winom z winnicy Bock. Pewien poziom odniesienia ustanawia „Francek” czyli Cabernet Franc.

Piwnicę („pince” po węgiersku) Józefa Bocka poznajemy nazajutrz rano. Stare pomieszczenia od nowych można odróżnić po stopniu natężenia oświetlenia. Pierwsze są bardziej nastrojowe, drugie nadają się do robienia zdjęć bez użycia lampy błyskowej, są też klimatyzowane: odczyt z czujnika wskazywał 91% wilgotności i 13,6 st.C temperatury. Winnice to 40 ha plantacji, winogrona zbiera się ręcznie, wina leżakują w dębie rodzimym, młode fermentują naturalnie bez drożdży. Małe zamieszanie robi spontaniczna sesja zdjęciowa, taka jak w Cannes na wybiegu, której obiektem stają się niespodziewanie szynki, salami i inne kiełbasy – aromat porównywalny klasą z wybornym cabernetem. Zwiedzanie kończymy w sali degustacyjnej. Chardonny Barrique 2000 było idealne na początek – lekkie, rześkie i maślane. Moim faworytem jest Cuvee: z dwóch cabernetów, Sauvignon i Franc, zrównoważone i z charakterem, o dużym potencjale leżakowania. Nie przypadkowo Józef Bock został Winiarzem Roku w 1997!

Dla dotlenienia odbiorników wrażeń smakowych oraz w celach krajopoznawczych, odwiedziliśmy oddalone o 10 km Siklos, o rzut korkiem od Chorwacji. Zwiedziliśmy obowiązkowy punkt przewodników: XII-wieczny zamek. Naszym przewodnikiem podczas całej eskapady był wytrawny znawca, jak się okazało nie tylko enologii, ale także historii, sztuki, geografii, geologii i innych dziedzin, których ze względu na Państwa cenny czas nie wymienię, sommelier Domu Wina Wojciech Giebuta. Lawirując między wykopkami i robotnikami budowlanymi, docieramy do pamiątkowych sal oraz kaplicy z zachowanymi gotyckimi freskami i zamkowego tarasu z pięknym widokiem na okolicę.

Piątkowy wieczór – Eva Borbaś, znajoma z degustacji w Polsce, oprowadza nas po Csányi Pincészet, największej (500ha) winnicy regionu. Dużo już wiedzieliśmy, więc była sposobność skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością. Dzięki sporym inwestycjom wszędzie widać tchnienie świeżości i nowoczesności. Na zewnątrz imponują wielkie stalowe zbiorniki, wewnątrz 800 metrów chodników z niezliczonymi beczkami (stąpamy o dziwo, po gołej ziemi) i jedno z najlepiej wyposażonych na Węgrzech laboratoriów sprawujące pieczę nad produkcją. Winnica jest kontynuatorem słynnego w świecie miejscowego winiarza Zsigimonda Telekiego. Jego nazwisko wpisano złotymi literami do ksiąg enologicznych, a to dzięki temu, że wyhodował odmianę winorośli, której korzenie nie poddawały się atakowi żarłocznej mszycy filoksery, która pod koniec XIX wieku pustoszyła winne uprawy. Linia win Chateau Teleki jest teraz wizytówką firmy.

Degustacja prowadzona przez Evę była bardzo profesjonalna i naukowa. Każde wino miało metryczkę z analizą chemiczną zawartości alkoholu (do setnej procenta), stopnie dwóch rodzajów kwasowości, poziom ekstraktu po redukcji cukru i inne okropnie mądre wyniki, coś zbliżonego do badania krwi. Powiem krótko, wszystkie „chateau” można kupować w ciemno, ja polecam Merlota. Ciekawym połączeniem tutejszych producentów jest związanie merlota z pinot noir. We Francji niemożliwe. Jeden szczep to wizytówka Bordeaux (merlot), drugi Burgundii. To tak, jakby pogodzić psa i kota, kibiców Legii i Wisły lub złączyć dwa te same bieguny magnesu – nie da się. A tu dało się i Alex Cuvee jest tego najlepszym przykładem.

Sobota rano – jedziemy do Pécs. Miasto z urokiem i historią. Tutaj Stefan I założył w 1009 roku biskupstwo, a Ludwik I Wielki w 1367 pierwszy na Węgrzech uniwersytet. Przetoczyli się Rzymianie, Celtowie, Turcy (a jakże) i osadnicy niemieccy. Historyk sztuki ma zwiedzania na pół roku. Pécs słynie też z fabryki porcelany Zsolnay – ozdobne majoliki można podziwiać na wielu budynkach. Urzekła nas zabudowa starego miasta, cytuję za znającym się na rzeczy panem Andrzejem: „głównie XIX-wieczny eklektyzm, secesja i trochę baroku.” Celem zaspokojenia głodu trafiliśmy do niewielkiej knajpki. Zamówiłem leczo, bo regionalne. Okazało się, że „to” leczo z leczem o jakim myślałem, niewiele ma wspólnego. Było inne, ale jakie dobre! Dostałem ziemniaki pokrojone w plasterki i usmażone jak frytki, obtoczone w słodkiej czerwonej papryce, przełożone podrumienioną lekko cebulką i zakryte płatami rewelacyjnej polędwicy wieprzowej z dodatkiem białej kapusty. To wszystko za ok. 17 PLN. Jak teraz przywołuję z pamięci liczne urocze zakątki Pécs, to mam ciągle to leczo przed oczami…

Po południu przywitała nas „chlebem i solą” Katarina. Chlebem i solą to znaczy chardonnay i kadarką pod postacią przyniesionego do busu wina musującego typu szampańskiego i koloru różowego. Orzeźwił nas przyjemnie i umilił przejazd do upraw winnych latorośli, gdzie czekał już na nas jej mąż, Zoltan. Tym samym oddaliśmy się pod opiekę i przewodnictwo rodziny Polgar. Zoltan ujął nas swoją osobowością, znawstwem i entuzjazmem. Może nawet urodą, którą ja zbliżyłbym do Papy Smerfa, a moja małżonka do Seana Connery. Pójdźmy na kompromis: taki kupaż Papy (49%) i Seana (51% – więcej, bo przecież to kobiety lepiej znają się na męskich typach).
Polgar Pincészet, to winnice biodynamiczne (nieprzyjazne owady zjadane są przez owady przyjazne, albo nieszkodliwe przynajmniej, a nie tępione przez środki chemiczne), w procesie winifikacji udział siarki ograniczony jest do niezbędnego minimum.

Katarina i Zoltan, oboje studenci enologii, przyjechali tu trzydzieści lat temu. Zaczynali od zera z niewyczerpalną do dzisiaj pasją. Na początku musieli dorabiać jako nauczyciele. Winnicą zajmują się z dziećmi: synem i córką. Obecnie są właścicielami 10% najdroższych na Węgrzech winnych działek, a takie są właśnie w Villány. Z pola przenieśliśmy się do czteropiętrowych piwnic, gdzie mogliśmy wreszcie posmakować wina prosto z beczki. Za pomocą szklanej pipety Zoltan pobierał wina z kolejnych beczek i nalewał osobiście wszystkim do kieliszków. Robił to z przyjemnością, chętnie i cierpliwie odpowiadał na nasze zapytania. Próbowaliśmy efekty zeszłorocznych zbiorów: chardonnay (całkiem smaczne), kadarkę, cabernet franc i kupaż kilku szczepów, który może jeszcze się zmieniać, bo jak stwierdził Zoltan winiarz ma wyciągnąć z wina to co najlepsze, wina ciągle się rozwijają, a on uczy się cały czas.

Piwnice są nowe (od 1993 roku) i stare (prawie dwustuletnie), właściwą degustację i kolację mieliśmy w piwnicy z 1812 roku. Czekały następne wina. Wspomnę oryginalną, ni to czerwoną ni to różową Kadarkę Siller, w gatunku, jak to określiła Katarina, wino pośrednie. Aromat i kolor czereśniowo-poziomkowy. Piknikowe, na wiosnę i lato. Do kolacji podano pieczoną kaczkę rozpływającą się w ustach i pieczoną mangalicę z Badacsony (tu zamknęło się koło rozpoczęte ottonelem na początku trasy). Kto wie, czy tej samej mangalicy nie oglądaliśmy w zeszłym roku taplającej się w błocie. Jako ostatnie, Katarina rozlała nam białe musujące wino z chardonnay i pinot noir. Dawało posmak antonówki i papierówki. Znawcy kiwali głowami i mlaskali kontenci.

Nieoczekiwanie Zoltan porwał nas do miejsca sekretnego – „bortrezor”, czyli do winnego skarbca. 16m pod ziemią, w stałej temperaturze 12 st.C, można za 2 mln forintów wynająć sobie na 10 lat, prywatną piwniczkę. To miejsce idealne do trzymania winnych trofeów, a co roku Polgar dokłada 80 butelek ze swoich zbiorów! Jedną ze znanych osób korzystających z takiej usługi jest Björk Ulvaeus, założyciel szwedzkiego zespołu wszechczasów: ABBA. Mieliśmy też zaszczyt zobaczenia osobistej imponującej kolekcji Zoltana, która stale rośnie. Skarbiec ma powierzchnię 1600 m kw. i ponad 400 m korytarzy. Było to ukoronowanie naszego pobytu.

Niedziela, 6.00. Ptaki śpiewają, ile sił w ptasich płuckach. Wracamy do domu. W naszych głowach i sercach, miejsca i ludzie, których jeszcze trzy dni temu nie znaliśmy. Aparaty fotograficzne zapełnione uchwyconymi obrazami i chwilami. W schowku „Kolibra”, tuż pod naszymi stopami – skrzynki, indywidualne skarbce z butelkami, w których czekają na otwarcie wspomnienia z Villány.

Wyjazd miał miejsce 18-21 maja 2006, organizatorem był Dom Wina z Krakowa.