Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Kelner był tak zabiegany, że nie miał czasu podejść do mojego stolika. Potem, gdy już w końcu przyjął zamówienie, był tak zagoniony, że nie miał czasu mi go dostarczyć. Ale to nic, bo za chwilę przyszedł (spóźniony) mój kumpel – ten, to dopiero był zalatany…

Cześć, co dobrego u ciebie słychać? – zagaiłem i ciekawy byłem odpowiedzi, bo dawno się nie widzieliśmy. – A… – jęknął, i to była cała jego reakcja. Zanim usiadł chwycił za łokieć przelatującego obok kelnera – kawa z mlekiem, dla mnie! No, to jest sposób! – pomyślałem z uznaniem. – Co, zalatany jesteś? – …Tak! – odparł po dłuższej chwili. – Przepraszam! – dodał i sięgnął po komórkę, po czym przez 5 minut opieprzał kogoś za coś. – Aha, muszę zadzwonić w jeszcze jedno miejsce, sorry! Tym razem spokojnie cedził do słuchawki. Przyjrzałem się mu bliżej: błękitna koszula, dobrze dobrany krawat, granatowy, świetnej jakości i skrojony na miarę garnitur – wygnieciony na plecach od samochodowego i biurowego fotela. Twarz – dokładnie wygolona, lekko nabrzmiała i bez emocji, bardziej zmęczona niż zamyślona… Powiedziałem żart i zrobiło mi się głupio, bo w ogóle nie zareagował – chyba nie zauważył. Zagadałem o „kosza" – kiedyś często grywaliśmy razem. – Zazdroszczę ci, ja nie pamiętam kiedy ostatnio miałem okazję poodbijać piłkę, zupełnie nie mam czasu… A właśnie, muszę uciekać – dodał i spojrzał nerwowo za kelnerem. – Zostaw, ja zapłacę! – stwierdziłem. – No to cześć! – rzucił, a w jego tonie wyczuć można było ulgę. Był już w swoim świecie – pomyślałem – ale czy w ogóle go opuścił?…

Fantastycznie sobie pogadaliśmy! Wpadłem w stan refleksji – właściwie nic konkretnego nie powiedział i ani razu nie spytał co u mnie słychać. Facetowi można by pozazdrościć: ma wielki, nowoczesny dom, co chwilę zmienia samochody, wczasy w krajach, do których samolotem leci się cały dzień, wszystkie nowe, dopiero co pojawiające się na rynku gadżety – po prostu wszystko, tylko brak mu… czasu! Jakiż ten czas musi być cenny?! – zamyśliłem się. Teraz, za każdy razem, gdy idę pograć w „kosza", ta myśl wraca…

Przypomniał mi się pewien równie zalatany biznesmen, który chwalił się przed towarzystwem na imprezie, że odwiózł niedawno syna do szkoły, a ten nie chce wysiadać z auta i mówi, że już do podstawówki nie chodzi, lecz do gimnazjum! Bardzo śmieszne…