Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Dostałem kiedyś walentynkowego mejla z rysunkiem, na którym facet rozwalał młotem ścianę. Podpis brzmiał: „Walę tynki!". Na pierwszy rzut oka, trochę brutalne skojarzenie. Na pierwszy rzut oka…

Na wieczory walentynkowe, hity dla zakochanych i inne romantyczne imprezy, agitują już od paru ładnych dni restauracje, puby i inne obiekty użyteczności gastronomiczno-rozrywkowej. I dobrze. Przecież to właśnie tu i od zawsze, w ich zacisznych zakamarkach, splatają się ręce i z blaskiem świec współgrają płonące uczucia, a szeptane słowa tworzą najpiękniejszą muzykę świata…

…Nad parą kochanków faluje naelektryzowane powietrze, a dookoła bucha nadmiar ich pozytywnej energii. W takich to warunkach przychodzi pracować obsłudze lokalu. Pięknie, prawda? Jasne, że tak. Tylko dlaczego choć trochę tej witalności nie udziela się kelnerskiej postawie? Mało tego, często czuje się rozdrażnienie…

Nie w tym rzecz, by kelner obsługiwał klientów w ekstazie miłosnego uniesienia, by do każdego stolika przybywał w pląsach i z rozanielonym wyrazem twarzy. Nie. Lecz czasami zdaje się, że jest tu za karę, jakby nienawidził tego co robi lub ludzi w ogóle. Jeśli taki jesteś człowieku, to zmień zawód, jest tyle innych, bardziej odpowiedniejszych zajęć: klawisz, komornik, polityk… Nie wszyscy nadają się na kelnerów, to wymagająca praca!

Legenda mówi, że św. Walenty poniósł męczeńską śmierć w obronie miłości. W restauracji, urzędzie, sklepie, firmie nie trzeba aż takich poświęceń. Na stronie internetowej francuskiej miejscowości Saint-Valentin jest modlitwa do patrona zakochanych. Zacytuję jej fragment: „Niech ożywiają nas miłość i zaufanie, które pozwolą przezwyciężyć nam życiowe przeszkody" (źródło: KAI). Może 14-tego lutego, w otoczeniu plastikowych serduszek witryn sklepowych, pasaży hipermarketów, kawiarni i restauracji, odpadnie choć mały okruch z muru zagradzającego dostęp do czyjegoś serca?… Ponoć cuda się zdarzają.