Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Idą Święta a wraz z nimi nowe obyczaje – okazuje się bowiem, że znaczna ilość naszych pubów otwiera swoje podwoje po wigilijnej kolacji. Znaczy się, że młodzież nasza najukochańsza, jak już sobie poogląda rodziców, połamie opłatek i spod choinki co nieco wyciągnie, to gna do knajpy na piwo! Święta są przecież od cieszenia, więc cóż stoi na przeszkodzie, żeby się nimi cieszyć w ulubionym, zazwyczaj doborowym, towarzystwie? Ale już słyszę te głosy oburzenia – jak to, po wigilijnej kolacji na piwo? A gdzie tradycja, gdzie rodzina i te…no jak im tam… wartości? Taką mamy niestety (albo i stety) tradycję, jaką sobie sami stworzymy.
W myśl pięknej zasady z „Misia” Bareji: tradycja, czy świecka czy też nie, ma prawo się urodzić. Z drugiej strony, jak tu się amatorom wigilijnego pubu dziwić? Wystarczy przejrzeć program telewizyjny, w którym od lat na święta urządza się ten sam cyrk wmawiając nam, że film, który wszyscy znają na pamięć i który wyświetlany był już we wszystkich możliwych telewizjach jest superhitem. I to też jest już tradycja – jakkolwiek by się na to nie patrzeć. Gdyby się tak dobrze rozejrzeć dookoła, to tych nowych tradycji jest tyle, że trudno je zliczyć. Na przykład mamy w Katowicach piękną choinkę, która stoi w dobrze widocznym miejscu, by zabieganym zakupowiczom o Świętach przypomnieć. I jest tradycją, że już na drugi dzień choinka ta świeci się dopiero od ok. dwóch metrów w górę. Dzieje się tak dlatego, że szanujemy tradycję i wykręcamy z tej choinki żarówki do wysokości, do której da się sięgnąć. Aż dziw bierze, że żaden żarówkowy amator nie wpadł na to, żeby przynieść w nocy drabinę – wtedy można by było co najmniej o metr wyżej ogołocić to miejskie świąteczne drzewko.
No właśnie – szybko dopowiedzą ci, co w pierwszej części opowieści oburzali się na otwarte puby w wigilijną noc. Wszystko przez tę młodzież, co nawalona zamiast z pasterki, wraca z pubu. Tak jest nawalona, że nie przytomna: wykręca żarówki, żeby sobie na drodze do domu poświecić. Kompletnie zdurniała oczywiście, bo żarówki wykręca, a prąd zostawia! Ciężkie czasy … Szkoda gadać… Nie dość, że z tymi pubami kłopot, to jeszcze teraz wyszło na jaw, jak nas robią w konia w hipermarketach. Zwolnieni pracownicy przyznali w prasie, że w ich sklepie przed świętami najpierw się astronomicznie podnosi ceny określonych, chodliwych towarów, a potem następnego dnia obniża. Wprawdzie cena świąteczna jest wyższa od normalnej, ale to nieważne. Ważne, że jest świąteczna promocja!
I jeszcze jedna, świateczna tradycja. W wielu restauracjach z okazji Świąt zmienia się menu. W większości przypadków zmiana jest kosmetyczna i polega jedynie na zastąpieniu nazwy w menu: z „barszczu czysty”, robi się „barszcz wigilijny” i już jest fajnie. Wystarczy tylko puścić jeszcze jakąś kolędę, przystroić drzewko i już się klientowi gęba uśmiecha od ucha do ucha. A że barszczyk wigilijny od zwykłego nieco droższy? No, w końcu Święta są, więc klient też jakoś musi zrozumieć, że bombek na choinkę nikt za darmo nie rozdaje.
A największy ubaw mają lekarze pogotowia widząc, jak głodujący naród do stołu świątecznego się dorwał i jakie tego mogą być przerażające skutki. I tylko złośliwcy w stylu Adasia Miałczyńskiego słysząc w radiu kolejne komunikaty o brakujących miejscach w izbach przyjęć dla chorych z przejedzenia, zwijają się ze śmiechu.
I tak się kręci, ten samonapędzający biznes, ciesząc producentów barszczu, żarówek i właścicieli pubów. Można więc śmiało sparafrazować słynne zdanie z czasów Józefa Szwejka: Gdyby nie było Świąt, to należało by je stworzyć.