Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski
Mało nam tego, co mamy. Mało tego, co mamy w zasięgu ręki. Ciekawość tego, co gdzie indziej, ciągnie nas w nieznane. Smakujemy świat i jego sposoby nakrywania do stołu. Zasmakowawszy w tubylczym menu, rozglądamy się za nim po powrocie. Obce kuchnie stają się bliższe, a restauracje serwujące ich specjały, coraz bardziej poszukiwane.
Jeśli nie możemy wyjechać gdzieś sami, zrobi to za nas Makłowicz. Wystarczy nie zaspać w niedzielny poranek i włączyć telewizor. Oryginalne potrawy z oryginalnych miejsc pobudzą wyobraźnię naszych kubków smakowych. Nie wszystko zdobędziemy na miejscu, bez konieczności organizowania wyprawy, ale nie szkodzi. Dla zainteresowanych jest wiele innych kanałów do dyspozycji, gdzie można coś uszczknąć, np. w TV Travel, czy ugryźć, np. z Nigelą.
Lubię patrzeć jak robi to Pascal (nie to, o czym pomyśleliście – dalej mówimy o kucharzeniu). Z jednej strony wiem, że wszystkie, nieraz całkiem wyszukane składniki, można dostać w pobliskim markecie. Z drugiej widzę, że skoro taki młody facet radzi sobie, to przecież ja też bym mógł, gdybym tylko zechciał. Ta myśl jest pokrzepiająca. Z trzeciej zaś strony , jego francuski akcent, daje nam sygnał, że oto mamy przed sobą najlepszą, bo francuską, kuchnię świata. Uczestniczymy więc w wydarzeniu na światowym poziomie, jesteśmy na topie. I to oni (ci najlepsi) starają się do nas mówić w naszym, polskim języku. Widać – im zależy.
Żywe książki kucharskie pomagają miłośnikom pichcenia w zrozumieniu sztuki kucharskiej. Programy kulinarne stają się obowiązkowym punktem każdej stacji telewizyjnej. Podglądamy tajniki kuchni od kuchni. Kawa na ławę. Takie kuchenne okno na świat jedzenia. Gotujący na ekranie stają się gwiazdami, na równi popularnymi ze znanymi aktorami, muzykami czy politykami. Zapraszani do tok-szołów, wyrażają swoje opinie na różne tematy, niekoniecznie kulinarne.
Poznawanie tego, co jedzą inni, to fajna sprawa. Co jada się ciekawego w świecie, opisała niedawno w „Historii wstrętu” Ania Kierzek. Ruszające się robaczki, pajączki czy inne żyjątka w ustach, robią wrażenie. Pieczony nietoperz, spoczywający w liściu bananowca na talerzu, również. Można zastanowić się po co nam ta wiedza? Oglądać się nie da. Na spotkanie z przyjaciółmi też nie bardzo przydatne – już widzę jak się zajadają!
Pewien nasz rodak na placówce zagranicznej w Ameryce Południowej, bardzo zakosztował w potrawie o nazwie „cebiche” (to surowa ryba w warzywach zalana sokiem z limonek, całkiem dobra w kuracji antykacowej). Po powrocie do kraju, znalazł ją w jadłospisie warszawskiej restauracji. Poprosił więc kelnera o podanie. Ten spojrzał na niego z dziwnym wyrazem twarzy i spytał: „Czy pan wie co to jest?” – „Nie, ja wiem co to p o w i n n o być!” – odpowiedział.
Kulinarne poznawanie świata, kształci. Nawet jeśli robi się to z fotela ustawionego przed telewizorem. Archiwa z przepisami rosną jak baba na drożdżach. Wiele z nich zostanie głęboko w niepamięci, inne znajdą stałe miejsce w domowym repertuarze. Wiedzę mieć, to dobra sprawa, a jeszcze lepsza…