Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Na początek mam złą wiadomość dla uczniów: nadciąga nowy rok szkolny, już jest tak blisko, że szkoda gadać! Jest też dobra: im prędzej się zacznie, tym prędzej się skończy.  Mam też jedną propozycję, która, jeśli pomożecie ją urzeczywistnić, może sprawić, że w szkole choć trochę będzie wam lepiej. Wam i przyszłym pokoleniom. Ale po kolei…

Patrzymy na wiele rzeczy, nie zastanawiając się dlaczego one wyglądają, czy działają właśnie tak, a nie inaczej.  Np. dlaczego wszystkie zegary chodzą akurat w tę, a nie w drugą stronę? Dlaczego mężczyźni zapinają spodnie odwrotnie niż kobiety i dlaczego właśnie tak, a nie na odwrót? Dlaczego wszystkie klawiatury komputerowe mają taki sam układ klawiszy (tzw. „QWERTY”, od pierwszych liter u góry)? Taki sam i do tego przestarzały. Już w XIX wieku wynaleziono lepszy, na którym można pisać dużo szybciej, ale ówczesne mechanizmy zacinały się i tak już zostało do dzisiaj. Dlaczego nie ułatwiamy sobie życia chociaż możemy i wiemy jak?
Przenieśmy się na chwilę do Francji. Wiemy, że język francuski, jak każdy inny, ewoluował przez wieki i dzisiejsza pisownia nie wzięła się z kosmosu. Ale po co męczyć się i pisać np. „renault”, gdy wystarczy „reno”? Jeśli by pozmieniać wszystkie takie tasiemce na ich odpowiedniki fonetyczne, to ile można by zaoszczędzić papieru!? I czasu. Ale nie będziemy Francuzów na siłę uszczęśliwiać, mają swoje problemy. Choćby z wymianą uszczelek w umywalce.

Moja propozycja  dotyczy naszej ortografii. (Wszelkich jej miłośników, filologów, językoznawców, czy uczestników katowickiego „Dyktanda”, ostrzegam, że dalej, dla spokoju własnych nerwów, czytać tego felietonu nie powinni.) Pomysł, jak wszystkie genialne wynalazki, jest prosty: zostawmy „u”, „h” i „ż”. Zlikwidujmy: „ó”, „ch” i „rz”.  I to wszystko, a o ileż prostsze będzie nasze życie! Pewnie, że na początku dziwnie nam będzie patrzeć na niektóre wyrazy, ale będziemy mieli niezłą zabawę zastanawiając się co to jest –  weźmy na przykład menu z restauracji: „na początek  pżystawki, potem grohuwka lub hłodnik, ewentualnie rosuł, shab, suruwka z żepy, hrupiące frytki, piwo z loduwki i na deser drożdżuwka. Pyhota”. Trochę szokujące? Tylko na początku. Potem będzie okres przejściowy, a po jakimś czasie przywykniemy. Dla dzieci rozpoczynających edukację będzie to już normalne. Dla osób z dyslekcją – ulga. Nauczyciel sprawdzający dwudziestą piątą kartkówkę, nie będzie już musiał sam zastanawiać się, jak właściwie pisze się „również?”
Moglibyśmy dzięki temu wygospodarować w szkole więcej czasu. Byłaby szansa lepiej go wykorzystać. Gdyby tak stworzyć nowe, bardziej przydatne w życiu przedmioty. Dajmy na to lekcję „Dobrej Komunikacji Międzyludzkiej”. Słuchając niedawno przedstawiciela pewnego ugrupowania politycznego, obiecującego nową jakość na przyszłość i masło maślane w śmietanie, czyli zwykły bełkot przedwyborczy, pomyślałem – z DKM: pała. Powiecie, że to właśnie o to chodzi, aby polityka nikt nie zrozumiał. Tak, ale słyszałem też ciekawe, rzeczowe wypowiedzi partii niszowej, która w dyskusji została zaraz zakrzyczana  pokrętną demagogią. Szkoda. Uczmy nasze dzieci rozróżniać takie przekazy. Niech nie muszą się wstydzić swoich parlamentarzystów. Niech ośmieszają głupich, a nie mądrych.
Inną, alternatywną lekcję jaką bym zaproponował, to „Umiejętność Publicznego Przemawiania”. Zawsze zastanawiałem się, jak to jest, że na wszelkich zebraniach, najwięcej mówią ci, którzy mają najmniej do powiedzenia? Dlaczego nie szanują czasu innych? Gdyby tak można, jak z redukcją w ortografii, wyeliminować pustosłowie wypowiedzi na wszelakim forum. Może wczesna nauka w tym zakresie dałaby śmiałość tym, którzy rzeczywiście powinni się odzywać?
W ostatnim roku średniej szkoły wprowadziłbym naukę „Jak Być Rodzicem”. Pamiętam przyjście na świat mojego syna – radość i coś w rodzaju dezorientacji. Słuchajcie młodzi – to wcale nie jest takie oczywiste, jak się wydaje!…

Kolejny przedmiot, którego brakuje mi w szkole to „Siła Pozytywnego Myślenia”.  Przecież szkoła to tylko przedszkole przed szkołą życia.  Jak sobie radzić potem? Czy wszechobecne narzekactwo i czarnowidztwo nie zmalałoby wówczas? Czyż nie więcej osiągają ci, co widzą możliwości, a nie przeszkody? Albo dostrzegają szanse na zlikwidowanie przeszkód, chociażby tak, jak z likwidacją  „ó”, „ch” czy „rz”!
Człowiek wykorzystuje zaledwie kilka procent swojego mózgu, a do tego jeszcze bardzo często niezbyt rozsądnie. Bystry maturzysta zauważył, że "Potop" mówi o dobrych uczynkach ludzi, które, niestety, w znacznej mierze były złe.” Czyli od lat bez zmian. Zdaję sobie sprawę, że mój pomysł z uproszczeniem ortografii jest wielce kontrowersyjny. Już słyszę głosy, że to niedorzeczne. A ja będę upierał się, że to dobry pomysł. Dajmy sobie odrobinę luzu. Spójrzmy na praktyczną młodzież. Zaczęło się od owsiakowego „sie ma”, potem „nara”, „komp”, „dozoba”, „spoko”, „cze” i inne.  Więc, po co się męczyć? Nie widzę potrzeby utrzymywania „rz”, „ó” i „ch”. Już się naszym kosztem wystarczająco długo zabawiały. Dosyć stresu. Cudzoziemcy, dobra wiadomość, uczcie się polskiego, będzie prostszy. Wierzę, że możemy to zrobić. Wiem, że nie łatwo zmienić coś, do czego przyzwyczailiśmy się przez lata. Lecz wielu rzeczy nie zmieniamy, bo jakoś przecież jest i jakoś przecież będzie.  Moglibyśmy, ale nie chce nam się kiwnąć palcem w bucie. Dlaczego tak się dzieje, niewiadomo. A możemy przecież gury pżenosić!