Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: właśnie skończyliśmy talerz rozwodnionej, niesmacznej zupy. Odkładamy go i w tym momencie pojawia się sympatyczna kelnerka z niby niewinnym pytaniem jak nam ta breja smakowała. Cóż tu odpowiedzieć? Prawdę? Psując sobie i kelnerce wieczór, tak samo jak piękny poranek może zostać zepsuty wyprostowanym serdecznym palcem u współużytkownika drogi do pracy! Co więcej, akurat nie mamy ochoty na robienie komuś przykrości i… klops. Mówimy więc coś „na okrągło”, starając się szybko przebrnąć przez krepującą sytuację i drżymy na samą myśl o możliwości usłyszenia tego samego pytania po każdym daniu. Niestety, zazwyczaj obawa jest uzasadniona, bo raz ośmielona naszą odpowiedzią kelnerka, będzie już nas odpytywać do końca wieczoru.

Powie ktoś, że przecież kelnerka danej potrawy nie przygotowała, ale kucharz i to on powinien wysłuchać naszego ewentualnego niezadowolenia. Tak, ale cwaniak siedzi w kuchni, a kelnerka wystawiona jest na klienckie humory. Nie byłoby zaś dylematu, gdyby obsługa restauracji pozwoliła swoim gościom na spontaniczną reakcję, a w przypadku jej braku – nie naciskała. Niestety, pytanie „czy smakowało?” staje się coraz częstsze. Mam takiego znajomego, który w podobnych sytuacjach wali prosto z mostu: dzisiaj wam się chyba nie chciało! Albo: niech mnie pani więcej o to nie pyta, po co ma pani mieć zepsuty wieczór.
Z tym pytaniem jest duży kłopot i aż strach ogarnia kiedy uświadomimy sobie z jakiej ilości jego konotacji kelnerzy nie zdają sobie nawet sprawy. Co odpowiemy dziewczynie na randce w ciemno zapytani jak nam odpowiada jej uroda? Przecież po udzieleniu negatywnej odpowiedzi nie pozostaje nam nic innego, jak się pożegnać! Czemuż w restauracji nie miałoby być inaczej? -Smakowała zupa? – pyta kelner. -Nie, okropna była – odpowiadamy wstając od stolika. -Ale pan przecież jeszcze zamówił drugie danie. -Tak, ale po zupie już wiem, czego się po was można spodziewać!

A co, gdy do restauracji umówiliśmy się z żoną, kochanką lub dziewczyną, a podana zupa okazała się kulinarną katastrofą? Przecież nie przyznamy przy żadnej z nich, że zabraliśmy je do lokalu, w którym podają niesmaczne zupy! Okaże się, że nie mamy gustu i pojęcia o restauracjach. Więc co? W dramatycznej sytuacji, w obecności drogiej nam osoby, zapytani przez kelnerkę o smak dania musimy wyjść z twarzą i przyznajemy, że smakowało. Wtedy jest jeszcze gorzej – strzeliliśmy gola do własnej bramki – wychodzimy na gościa kompletnie pozbawionego smaku, bo przecież nasza towarzyszka też zupę skonsumowała i niedorozwinięta nie jest.

Ostatnio w jednej z wykwintnych katowickich restauracji jeden z kelnerów namawiał mnie na butelkę pewnego wina. Wziąłem, gdyż mam miękkie serce. I co? I sześć dych w błoto – w Żabce za dwie dychy można kupić lepsze. Kelner albo nie ma pojęcia o winach (co dyskwalifikuje go moim zdaniem zawodowo), albo poleca wino, którego nie próbował, co chyba w przypadku tego zawodu jest jeszcze gorsze! Najprawdopodobniej na linii: dystrybutor wina – przedstawiciel handlowy – właściciel restauracji – kelner, polecane wino kosztowano jedynie w winnicy!

W tym miejscu, żeby narzekanie nie było li tylko narzekaniem, uczciwy felietonista powinien wskazać rozwiązanie. Otóż mnie nie przychodzi nic lepszego do głowy, niż wskazanie starych dobrych filmów z Louisem de Funes. Są śmieszne, ale przy okazji przemycają wiedzę o restauracjach.