Imprezowym narodem Polacy są. Życie pełne napięć i stresów trzeba rozładowywać. Imieniny szefa, urodziny kuzynki, rocznica sąsiadów, pępkowe kolegi pana Henia, nowe kołpaki czy pogrzeb chomika – zawsze coś się trafi do „oblania”. Tradycja.

Tak było za dziada, ojca, jest za mnie i za mojego syna też będzie. Nie wychodzić ze schematu, kultywować. A schemat następujący jest: na początku się schodzimy, wpierw zjawiają się punktualni (to ci, co zawsze zjawiają się punktualni), potem ci, którym nie wypada być punktualnie (to ci, którym zawsze nie wypada być punktualnie) i na końcu ci, którzy spóźniają się przynajmniej godzinę (to ci, którzy zawsze spóźniają się przynajmniej godzinę – im najlepiej powiedzieć, że impreza zaczyna się godzinę wcześniej niż zaczyna się w rzeczywistości). Przychodzący wita się, gratuluje, siada i z marszu napija się napoju rozluźniającego, bo na samym starcie jakoś tak sztywnawo z reguły jest.

Potem dla równowagi szybciutko na drugą nóżkę. Potem z tymi, co dostają „karniaka” za spóźnialstwo. Potem na trzecią nóżkę i najlepiej od razu na czwartą. Potem panowie ściągają marynarki, a panie wychodzą „poprawić się” do toalety. Potem zaczyna się etap migracji i przepijania „systemem grupowym” czyli każdy z każdym. Potem niektórzy zaczynają dolewać sobie sami. Potem obniża się poziom słuchu i trzeba mówić do siebie znacznie głośniej i bliżej. A potem, to już wszystko jedno: wyborową, mineralną, płyn po marynowanych cebulkach czy płyn po goleniu…

Będąc całkiem niedawno na urodzinach, napijałem się vis a vis efektownej kobiety – dorocznej znajomej. („Dorocznej znajomej”, bo tylko z tychże, następujących po sobie w rocznych odstępach czasu właśnie, okazji.) Ja miałem w kieliszku wino, ona – absoluta, absolewnta, czy inne „zioło wódczane”, jak mawiała babcia mojego kumpla. W pewnym momencie doroczna znajoma nie wytrzymała: Marian, ty mnie krępujesz! – Nie rozumiem!?? – stwierdziłem zgodnie z prawdą. – Przyglądam się jak pijesz… – dodała. – Jak? – dalej nie kumałem. – Takie małe ilości… Tak ascetycznie!… – wymyśliła wreszcie doroczna, efektowna znajoma. Zrobiło mi się głupio i zaproponowałem, że się przesiądę – bez satysfakcji w jej oczach. Odwróciła się bokiem – do polewającej „zioła wódczane” ekipy…

Nie chciałem wszczynać rozważań, że moje napijanie się, moim interesem jest, a że i wino niezbyt mi przypadło do serca, więc tego na forum oznajmiać również nie zamierzałem. Zamilkłem i marzyłem, jakby tu rozpuścić się w powietrzu jak najszybciej?…

Urzędnicy się zmieniają, a łapówki zostają. Czasy się zmieniają, a braterstwo pijackie trwa. Kiedyś, wiadomo, nie piłeś równo z wszystkimi – szpieg, kapuś, kolaborant, donosiciel, menda i świnia – won od naszego stolika! A teraz? Pijących inaczej nie tolerujemy, nie lubimy – dziwak, świętoszek, asceta jakiś skubany, odmieniec… O co mu chodzi? Może chce pokazać, że jest lepszy? Wzbudzić cholerne poczucie winy? Oj, kole w oczy nieładnie… No to siup! – Na pohybel!